[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłoni obserwowała braci Luzo, lecących ze śmiechem na północ.
Rozejrzała się wokół, obejmując wzrokiem to, co jej zostało. Chata. Stodoła. Góry błota. I
kratownice, oplecione kwiatami dalsa, które ją tu sprowadziły po raz pierwszy...
- Nie! - wrzasnęła.
Kipiąc gniewem, uderzyła w delikatną konstrukcję łopatą. Jeden potężny zamach rozerwał
ramę, połamane kwiaty legły na ziemi. Zrujnowana konstrukcja z pędów hejarbo eksplodowała,
rozbita w drzazgi siłą jej umysłu.
Oszalała z wściekłości rzuciła się w stronę farmy, niszcząc po drodze rozklekotany wóz
Jelpha. Tyle gniewu, a tak mało do zniszczenia. Obejrzała się i ujrzała przed sobą symbol swojego
wydziedziczenia - stodołę z kompostem. Szarpnęła drzwi, wyrwała je z zawiasów i wpadła do
środka. Używając Mocy, zerwała ze ścian żałosne narzędzia i uniosła je w powietrze w wirze
nienawiści. I jeszcze ta góra nawozu, wielka i śmierdząca. Okręciła się i wbiła w nią ostrze łopaty...
Klang! Aopata uderzyła w coś pod powierzchnią łajna, trzonek wyleciał jej z rąk, a ona
sama straciła równowagę i usiadła w błocie.
Wstając, uspokajała się powoli. Ze zdumieniem przyjrzała się stercie. Pod cuchnącą masą
dostrzegła brudną tkaninę, okrywającą duży kształt.
Metal.
Chwyciła łopatę i zaczęła kopać.
Czuł się fatalnie, zostawiając Ori z zajęciem, na którym strawi cały dzień. Ale sam też
musiał sprawdzić pewną pułapkę. Tu, pod przepyszną zielenią, Jelph nie zdołał nic złapać od
miesięcy, ale szczęście czy pech zdawały się mieć coś wspólnego z zorzami.
Podszedł do ukrytego pagórka i odnalazł swój skarb, ukryty pod olbrzymimi paprociami.
Oddychał szybko i niecierpliwie. Przez wszystkie ostatnie dni szaleństwa jakimś cudem czuł, że coś
się wydarzy. Może to ten właśnie dzień, na który czekał od tak dawna.
Nagle znieruchomiał. Coś się działo, ale nie tutaj. Patrząc przez liście w kierunku
zachodnim, znów doznał tego dziwnego uczucia. Coś się działo, i to właśnie teraz.
Pobiegł w stronę łodzi.
Ori znalazła dziwny przedmiot, ukryty pod utytłaną w łajnie plandeką. Warstwa
okrywającego ją paskudztwa nie była nawet gruba, tyle tylko, aby sprawić wrażenie, że to, co jest
pod spodem, jest czymś innym, niż się wydawało.
A to, co tam ukryto, miało z pewnością długość dwóch uvaków: gigantyczny, metalowy
nóż, pomalowany na czerwono i srebrno, z dziwnym czarnym bąblem na jednym końcu. Ostre
wyrostki w kształcie rombu wystawały ku tyłowi jak skrzydła, a każde skrzydło było wyposażone
w dwie długie włócznie, które przypominały jej miecze świetlne.
Jakoś zapomniała o smrodzie i oddychała szybko, przesunęła dłonią po powierzchni
metalowej zagadki. Była zimna i nierówna, na całej długości pełna wgłębień i śladów spalenizny.
Ale prawdziwa niespodzianka dopiero na nią czekała. Gdy dotarła do okrągłego bąbla na końcu i
przycisnęła twarz do czegoś, co wydawało się czarnym szkłem, ujrzała w środku fotel, wciśnięty w
zdumiewająco małą przestrzeń. Tuż za zagłówkiem znajdowała się metalowa, grawerowana płyta,
zapisana znakami podobnymi do tych, których uczyli ją mentorzy:
TAKTYCZNY MYZLIWIEC BOJOWY KLASY AUREK
SYSTEMY FLOTY REPUBLIKI
MODEL X4A - SERIA PRODUKCYJNA 35-C
Ori wytrzeszczyła oczy. Wiedziała już, co to jest. Aż za dobrze.
Przez całe życie Jelph Marrian obawiał się Sithów. Wielka Wojna Sithów zakończyła się na
długo przed jego urodzeniem, ale zniszczenia, jakie poczyniła w jego rodzimym świecie Toprawa,
były tak ogromne, że poświęcił życie na to, by już nigdy się nie zdarzyły.
Posunął się tak daleko, że oddalił się od konserwatywnych przywódców, rządzących
Zakonem Jedi. Wygnany, nadal kontynuował swoją misję, pracując z podziemnym ruchem Rycerzy
Jedi, którzy mieli powstrzymać powrót Sithów. Przez cztery lata działał w ukryciu w całej
galaktyce, pilnując, by Mistrzowie Zła stali się tylko wspomnieniem.
Wszystko jednak znów poszło nie tak. Trzy łata temu, wysłany w odległy region, dowiedział
się o rozpadzie Przymierza Jedi. Bojąc się wracać, ruszył w kierunku nieznanych światów, pewien,
że nic już nie przywróci mu miejsca i nazwiska w Zakonie.
Na Kesh zmaterializowały się jego najskrytsze koszmary. Wessany przez jeden z licznych
deszczy meteorytów, rozbił się w odległej dżungli niczym kolejna spadająca gwiazda. Nie mógł
wezwać pomocy z powodu aberracji pola magnetycznego, więc ruszył w kierunku świateł, które
ujrzał na horyzoncie. Zwiateł cywilizacji pogrążonej w mroku.
Kilka metrów od brzegu wyskoczył z łodzi.
- Ori! Ori, wróciłem! Jesteś...
Znieruchomiał, kiedy zobaczył rozbite kratownice. Zlekceważył szkody i rzucił się w stronę
szopy.
Drzwi były otwarte. W środku, odsłonięty w wieczornym półmroku, stał jego uszkodzony
myśliwiec, który, z takim trudem lewitując, przeniósł kawałek po kawałku z serca dżungli. Znalazł
też coś jeszcze - metalową łopatę, porzuconą obok.
- Ori?
Wszedł w cień za stodołą i ujrzał zwłoki uvaka, na których pożywiały się małe drapieżne
ptaszki. Za budynkiem znalazł pułapki, po które wysłał Ori, porzucone na ziemi. Była tutaj - i
znikła.
Przed chatą zobaczył kolejne ślady: wielkie buty Sithów i odciski łap uvaków. Drobniejsze
ślady Ori też tu były i prowadziły za żywopłot, drogą dla wozów, wiodącą do Tahv.
Jelph sięgnął pod kurtkę po węzełek, który zawsze ze sobą zabierał. Błękitne światło
błysnęło w jego dłoni. Był samotnym Jedi na planecie pełnej Sithów. Jego istnienie im zagrażało,
ale istnienie Sithów zagrażało całemu światu. Musiał powstrzymać Ori.
Nieważne, jakim kosztem.
Pobiegł ścieżką w ciemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]