[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nich, teraz oczywiście uwa\ają się za niesłychanie odwa\nych, ale gdyby zawlec ich na arenę,
natychmiast narobiliby w spodnie i padli na kolana, błagając o litość!
Czarnoskóry zadał fałszywy cios, mając nadzieję, \e błękitnooki olbrzym znowu zrobi zamach
mieczem i wtedy będzie mo\na wsadzić mu kopię w odsłonięty brzuch. Conan nie dał się na to
złapać -był zbyt doświadczonym wojownikiem. Po ustawieniu swojego przymusowego wroga, po
niewystarczającym napięciu mięśni jego rąk i brzucha, Cymmerianin odgadł, \e nastąpi fałszywe
uderzenie i nie drgnęła ani jedna komórka jego ciała. Po twarzy mieszkańca dalekiego gorącego
kraju przemknęło wyrazne rozczarowanie. Murzyn znowu zaczął krą\yć i tańczyć, obmyślając
nowy podstęp.
A teraz zobaczymy, czy ty dasz się złapać na mój haczyk" -pomyślał Conan. W ślad za tą myślą
obiema rękami wzniósł wysoko nad głową swój miecz i wydając wojenny okrzyk, ruszył na wroga.
Widząc, \e tułów przeciwnika jest odsłonięty, czarnoskóry wojownik nie mógł się oprzeć pokusie i
rzucił kopią. Właśnie na to czekał Conan. Gdy czarna ręka cofnęła kopię, szykując się do rzutu,
barba-
-37-
rzyńca skupił się, a gdy wyleciała do przodu, padł na ziemię. Zakończone kościanym,
poszczerbionym grotem drzewce zaświstało w powietrzu i wbiło się w piasek. Conan przeturlał się
po arenie, znalazł się niemal u nóg zaskoczonego przeciwnika i podciął te nogi uderzeniem miecza
płazem.
Murzyn stracił równowagę i upadł na kolana. Na jego piersi oparło się ostrze miecza barbarzyńcy-
olbrzyma, który zdą\ył ju\ się podnieść.
Chocia\ trybuny \ądały śmierci pokonanego gladiatora, Conan nie miał zamiaru zabijać
nieznajomego czarnoskórego, który jako wojownik zasługiwał na szacunek. Cymmerianin chciał
szybko odsunąć ostrze od piersi pokonanego przeciwnika, gdy ten nagle schwycił je obiema
rękami, przysunął do szyi i gwałtownym ruchem nadział się na ostrą stal. Barbarzyńca nie zdą\ył
wyrwać miecza. Z gardła czarnoskórego na \ółty piasek trysnęła silnym strumieniem
jasnoczerwona krew.
Zwycięzca popatrzył w oczy zwycię\onego, z których uchodziło \ycie. Nie było w nich ani
strachu, ani nienawiści, tylko bezbrze\ny smutek...
Conan odwrócił się. A więc dla czarnoskórego śmierć była wybawieniem. Co to za miejsce, gdzie
wojownik woli samobójstwo od mo\liwości prze\ycia, choćby za cenę przegranej? Szybko
rozejrzał się wokół siebie w poszukiwaniu odpowiedzi i jednocześnie dróg do wolności...
Ale nie zdą\ył o niczym pomyśleć ani nic więcej zrobić - świat pokryły oślepiające sploty,
przypominające pajęczynę i Cymmerianin pogrą\ył się w grząskiej, pozbawionej nadziei, sennej
nicości.
Pózniej były tylko walki i pustka. Krwawe pojedynki na arenie, pajęczy rozbłysk przed oczami i
znowu tajemnicze odurzenie, z którego nie sposób wyrwać się siłą woli. A jak mo\na inaczej
walczyć z zaklęciami - nie wiedział.
Co prawda, nie pogodzonemu ze zniewoleniem rozumowi czasami, na kilka chwil, udawało się
wyzwolić spod działania przeklętych czarów. Wtedy przed oczami pojawiała się ciągle ta sama
pajęczyna. Zdarzało się, \e powstawała w niej dziura, przez którą na sekundę przenikała realność,
ale niemal natychmiast jaskrawe nici znowu się łączyły i łatały przerwaną sieć. I znowu
przychodził sen. Tylko w czasie walk, pod gwizdami i pokrzykiwaniem przepełnio-
-38-
nych trybun, jego mózg uwalniał się z zaklęcia, wracała dawna siła i zręczność, wzrok i słuch
działały bez zarzutu, instynkt i doświadczenie nie odmawiały posłuszeństwa. I dlatego na razie
zwycię\ał w walkach gladiatorów... A przecie\ ju\ od dawna wystawiano przeciwko niemu więcej
ni\ jednego przeciwnika- poprzednie pojedynki były zbyt krótkie, za mało krwawe, i co za tym
idzie, za mało interesujące dla publiczności.
Pewnego dnia Conan musiał walczyć z osiemnastoma mę\czyznami, uzbrojonymi w widły i
topory, synami nie znanego mu niskiego plemienia. Wojownicy byli z nich beznadziejni, ale
rozpaczliwie odwa\ni, i dla nich, tak jak dla niego, śmierć z bronią w ręku była tylko przejściem do
innego świata, gdzie takich jak oni wita się jak bohaterów. I brodacze walczyli do ostatka, nawet
gdy krew obficie tryskała ze śmiertelnych ran... Z takimi wojownikami chciało się walczyć ramię w
ramię, a nie przeciwko nim. Conan pokonał ich wszystkich, lecz po zakończonej walce jego ciało
równie\ pokryte było licznymi krwawiącymi ranami.
Jednak\e, gdy po raz kolejny wyrwał się z otępiającego snu i znowu zobaczył, \e stoi na arenie,
Cymmerianin zauwa\ył na swoim ciele tylko blizny dawno zagojonych ran. Nie czuł ani słabości,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]