[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tak to bywało.
 Czemuż więc, durna pało, płaczesz?
 A teraz koniec już... czuję. %7łeby tak do Wiazmy pojechać!
69
Nastąpiła przerwa. Po chwili milczenia Szczypcow zerwał się i chwycił za czapkę. Robił
wrażenie człowieka całkiem roztrzęsionego.
 %7łegnaj! Jadę do Wiazmy  powiedział zataczając się.
 A pieniądze na drogę?
 Hm... Pójdę piechotą!
 Oszalałeś?!
Obaj spojrzeli po sobie, pewnie dlatego, że w obu głowach przemknęła ta sama myśl 
bezkresne pola, nieprzejrzane lasy, bagna...
 Nie, bratku, jak widzę, zwariowałeś!  odrzekł jeune premier.  Wiesz co... Przede
wszystkim idz do łóżka, potem wypij koniaku z herbatą, żeby się wypocić. No i, rzecz jasna,
rycyny. Chwileczkę, skąd by to wziąć koniaku?
Brama Gliński pomyślał i postanowił pójść do kupcowej Cytrynnikowej spróbować, czy
się nie uda z kredytem: a nuż baba zlituje się  da bez pieniędzy!
Jeune premier wyszedł, a za półgodziny był już z powrotem z butelką koniaku i rycyną.
Szczypcow tak samo siedział bez ruchu na łóżku i milczał wpatrując się w podłogę. Zalecaną
rycynę wypił całkiem automatycznie, nieświadomie. Jak automat usiadł potem przy stole pijąc
herbatę z koniakiem, machinalnie wypił całą butelkę i pozwolił, żeby kolega ułożył go do
łóżka. Jeune premier okrył go kołdrą i płaszczem, poradził wypocić się i poszedł.
Nadeszła noc. Szczypcow nie spał, chociaż wypił dużo koniaku. Leżał nieruchomo pod
kołdrą, spoglądając na pociemniały sufit. Potem, dostrzegłszy zaglądający w okno księżyc,
przeniósł wzrok z sufitu na satelitę Ziemi i tak, z otwartymi oczyma, przeleżał do samego
rana. Z rana, koło dziewiątej, przybiegł antreprener %7łukow.
 Cóżeś to, aniele mój, namyślił się chorować?  zagdakał marszcząc nos.  Aj, aj! Czyż to
przy pana kompleksji godzi się chorować? Wstyd, doprawdy, wstyd! A ja, wie pan, przestra-
szyłem się! Czyżby, pomyślałem, podziałała tak na niego nasza rozmowa! Kochasiu drogi,
myślę, że pan nie przeze mnie zachorował?! Przecież i pan mnie... A poza tym między kole-
gami trudno bez tego. Pan mnie przecież i wyłajał i.. z pięściami do mnie, a ja pana lubię! Jak
Boga kocham, lubię! Szanuję i lubię! No, niechże mi pan wyjaśni, aniołku, za co pana tak
lubię? Aniś mi brat, ani swat, ani też żona, a jakem się dowiedział, żeś nieco zasłabł  jakby
mnie ktoś nożem w serce.
%7łukow długo oświadczał się, potem zabrał się do całowania, wreszcie tak się rozczulił, że
dostał napadu histerycznego śmiechu i próbował nawet zemdleć, ale połapał się pewnie, że
jest nie w domu ani w teatrze, więc odłożył zemdlenie do bardziej sprzyjających okoliczności
i odjechał.
Niedługo po jego wizycie zjawił się tragik Adabaszew, osobistość bezbarwna, nieco śle-
pawa, mówiąca przez nos... Długo patrzył na Szczypcowa, długo namyślał się i nagle zrobił
odkrycie:
 Wiesz co, Mifa?  zapytał wymawiając  f zamiast  sz i przybierając tajemniczy wyraz
twarzy.  Wiesz co? Musisz wypić rycyny.
Szczypcow milczał. Milczał też w chwilę potem, kiedy tragik wlewał mu do ust obrzydli-
wy olej. W dwie godziny po zjawieniu się Adabaszewa wszedł do numeru teatralny fryzjer
Jewłampij, czyli  jak go nie wiadomo dlaczego przezywali aktorzy: Rigoletto. Tak samo jak
tragik długo przyglądał się Szczypcowowi, potem westchnął niczym lokomotywa i powoli
zaczął rozwiązywać przyniesiony węzełek. Było w nim ze dwadzieścia baniek i kilka słoicz-
ków.
 Posłałby pan po mnie, a już dawno bym panu bańki postawił!  mówił czule, obnażając
pierś Szczypcowa.  Nic łatwiejszego, jak zaniedbać chorobę!
Po czym Rigoletto pogładził dłonią szeroką pierś szlachetnego ojca i obstawił ją gęsto bań-
kami.
70
 Ta ak...  wyrzekł pakując po tej operacji swe narzędzia splamione krwią Szczypcowa. 
Przysłałby pan po mnie i ja bym przyszedł... O pieniądze nie trzeba się było martwić, ja tak z
litości... Skąd pan wezmie, kiedy ten bałwan nie chce płacić! A teraz, kiedy łaska, niech pan
przyjmie te krople. Smaczne krople! A teraz jeszcze, jeśli łaska, trza wypić oleju. Rycyna jak
się patrzy! O tak! Na zdrowie! No, a teraz, żegnam...
Rigoletto zabrał swój węzełek i odszedł zadowolony, że pomógł blizniemu.
Nazajutrz rano komik Sigajew, wpadłszy do Szczypcowa, zastał go w najokropniejszym
stanie. Aktor leżał przykryty płaszczem, oddychał ciężko i błędnym wzrokiem wodził po sufi- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl