[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ligi udało się taki egzemplarz dorwać, nie byliby w stanie ustalić, z jakiej planety
pochodzi. Pistolet był spory  coś pośredniego pomiędzy karabinem a pisto-
letem. Znałem się na broni. Byłem honorowym członkiem Klubu Strzeleckiego
w Pearl Gates i Bractwa Rożnowego. Strzelałem dobrze i parę razy pomagałem
im wygrać zawody. Nigdy jednak czegoś podobnego nie widziałem. Zajrzałem
w wylot lufy. Pistolet był chyba kalibru 0,30 i co nietypowe, miał gładką lufę.
Miał też otwarty celownik, spust z bezpiecznikiem i jakąś dzwignię na łożysku.
Pociągnąłem ją i pistolet rozpadł się na dwie części, a na ziemię posypały się
naboje. Przyjrzawszy się bliżej jednemu z nich, zacząłem rozumieć, na jakiej za-
sadzie działał ten pistolet.
123
Sprytnie. %7ładnych gwintów, więc nie trzeba się było martwić o czyszcze-
nie lufy. Zamiast rotacji, pociski stabilizowały w locie stateczniki, które również,
brrr, mogły paskudnie poharatać wnętrzności. Naboje nie miały łusek. Pocisk ota-
czał sprasowany ładunek wybuchowy. Załatwiało to sprawę wyrzucania mosiądzu
w błoto. Zajrzałem do komory. Cały mechanizm był wydajny i niezawodny. Nabo-
je ładowało się we wcięcie łożyska. Po napełnieniu magazynka ostatni dodatkowy
nabój włożyłem do komory. Zamknąłem i zaryglowałem. Było tu małe ogniwo
słoneczne do ciągłego ładowania baterii. Gdy naciska się spust, żarnik w komorze
zapala ładunek. Rozprężający się gaz wystrzeliwuje kulę, a jego część powoduje
wprowadzenie następnego pocisku do komory. Była to broń prawie niezawodna,
tania w produkcji i śmiercionośna. . .
Zmęczony, odłożyłem pistolet, przysunąłem miecz, żeby mieć go w zasięgu
ręki, i poszedłem za przykładem Drenga.
O świcie obudziliśmy się wyspani i z lekkim kacem. Dreng przyniósł mi wodę
i podał pasek czegoś, co wyglądało jak wędzony rzemień. Sobie wziął podobny
i zaczął go pracowicie żuć. Zniadanie w łóżku. Wspaniale! Ugryzłem swój kawa-
łek i omal nie złamałem zęba. Nie tylko wyglądało to jak wędzony rzemień, ale
też chyba nim było!
Kiedy w twierdzy Capo Docci opuszczono most zwodzony, leżeliśmy w zagaj-
niku na pobliskim wzgórzu  najbliższym osłoniętym miejscu, jakie mogliśmy
znalezć. Teren przy samej bramie został, z oczywistych przyczyn, oczyszczony
z drzew i zarośli. Nie byliśmy tak blisko, jakbym pragnął, ale musieliśmy jakoś
sobie poradzić. Ta odległość była jednak stanowczo zbyt mała dla Drenga  czu-
łem, jak cały się trzęsie. W bramie pojawił się uzbrojony mężczyzna, za którym
szło czterech niewolników wlokących wóz.
 Co się dzieje?  spytałem.
 Zbieranie podatku. Odbierają swoją część zbiorów.
 Czy jacyś wasi rolnicy wchodzą tam kiedykolwiek?
 Nigdy!
 A jak im sprzedajecie jedzenie?
 Sami nam zabierają, co chcą.
 Sprzedajecie im drewno na opał?
 Kradną, co im potrzeba.
Mają dość jednostronną ekonomię, pomyślałem ponuro. Ale musiałem coś
wymyślić. Nie mogłem przecież zostawić tak Hetmana w charakterze niewolnika
w tym parszywym miejscu. Moje rozmyślania przerwał zgiełk w bramie, z której,
uprzedzając moje myśli, wyskoczyła jakaś postać i wepchnąwszy do fosy stoją-
cego tam strażnika, zaczęła uciekać.
Hetman!
Biegł szybko, ale pozostali strażnicy byli tuż za nim.
124
 Bierz to i za mną!  krzyknąłem, wciskając Drengowi miecz. Sam, naj-
szybciej jak mogłem, zbiegłem ze zbocza krzycząc, aby zwrócić na siebie uwagę
ścigających. Jednak nie spostrzegli mnie, dopóki nie strzeliłem nad ich głowami.
Potem wszystko działo się bardzo szybko. Strażnicy zwolnili, a któryś nawet
padł na ziemię osłaniając rękami głowę. Hetman gnał dalej, lecz żołnierz będący
tuż za nim rzucił długą dzidą. Trafiła Hetmana w plecy. Padł. Biegnąc, znowu wy-
strzeliłem, przeskoczyłem nad Hetmanem i kolbą pistoletu ogłuszyłem pikiniera.
 Na wzgórze!  krzyknąłem widząc, że Hetman, z zalanymi krwią plecami,
z wysiłkiem staje na nogi. Wypaliłem jeszcze dwa razy i odwróciłem się, żeby mu
pomóc. I przy okazji zobaczyłem, że Dreng kurczowo ściskając miecz wciąż leży
na szczycie wzgórza.
 Złaz tutaj i pomóż mu albo sam cię zabiję!  wrzasnąłem odwracając się
znów i strzelając. Nikogo nie trafiłem, ale przynajmniej byłem pewien, że się nie
ruszą. Hetman potykając się próbował iść, a Dreng pobiegł nam wreszcie na po-
moc. Albo obudziła się w nim przyzwoitość, albo przestraszył się, że go ukatrupię.
Chyba słusznie. Wokół nas zaświstały kule, więc odwróciłem się i odwzajemni-
łem ogień.
Dotarliśmy na szczyt niższego wzgórza, a stamtąd do lasu. Dreng i ja na wpół
wlekliśmy potykającego się i zataczającego Hetmana. Spojrzałem na jego plecy
i ochłonąłem. Rana była powierzchowna, nic poważnego. Kiedy znalezliśmy się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl