[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stem sam na cmentarzu w Carson City, w Nevadzie. Nie wiem, kto
jest ranny, Hap Blowenfeld czy Miguel Cortega, wiem tylko, że
zawalili robotę i nie wykończyli mnie. Pożałują tej decyzji.
Gramolę się na kolana, ból w boku staje się niemal nie do znie-
sienia. Podpieram się o nagrobek, wstaję i rozglądam się. Pusto.
Na wschodzie niebo jaśnieje; nisko nad horyzontem widzę chmury
jak różowe palce. Muszę się stąd wydostać. Wlokę się w stronę
bramy, gdzie zostawiłem samochód - mam nadzieję, że nadal tam
jest. Nad horyzontem pojawia się słońce. Jeden z nagrobków po
lewej stronie przyciąga moją uwagę. Jest cały w czerwonych krop-
kach, chwytają słońce jak kamienie w pierścionku. Wykręcam szy-
ję, nie chcę tracić czasu, ale muszę sprawdzić, co to jest, muszę
sprawdzić, dlaczego krew jak farba rozprysnęła się na marmuro-
wym nagrobku. Najpierw dostrzegam na ziemi nieruchomą rękę,
potem tors unoszący się w ciężkim oddechu, wreszcie nieznaną
twarz.
Podchodzę ostrożnie bliżej, aż widzę wyraznie, że upuścił pisto-
let i ściska ranę na brzuchu. Postrzał w brzuch to najgorsze, co
może się człowiekowi przytrafić. Jakimś cudem przetrwał noc.
- Miguel Cortega?
Kieruje na mnie wzrok, ale nie odzywa się. Oddech ma chrapli-
wy, jakby powietrze przechodziło przez zgniecioną rurę. Teraz
widzę, że dostał dwa strzały - jeden w żołądek, drugi w płuco.
- Pracowałeś z Hapem.
Nie odpowiada.
131
- Dokąd jedzie teraz? Gdzie i kogo ma zamiar zabić?
Cortega tylko się na mnie gapi, ale jego spojrzenie traci ostrość.
Z kącika ust wydostaje się trochę różowej piany i spływa dwiema
strużkami po policzku.
Będzie żył jeszcze z godzinę, może dłużej. Mógłbym wpakować
w niego pocisk i skończyć jego agonię, ale nie czuję litości. Pieprzyć
jego i pieprzyć Hapa.
Z trudem odchodzę, ból jak gorące żelazo przeszywa mi bok. Ku
swojej uldze znajduję samochód na parkingu.
Przydrożne stacje benzynowe to teraz na szczęście dobrze za-
opatrzone sklepy. Kupuję dużo bandaży i kremu antybakteryjnego,
muszę opatrzyć rany, zanim znajdę coś bardziej właściwego.
Sprzedawca rzuca na mnie okiem, ale niebieski tusz jego więzien-
nych tatuaży mówi mi, że nie będzie zadawał żadnych pytań, nawet
nie unosi w zdziwieniu brwi. Jadę, dopóki przy drodze nie pojawia
się Motel Six. Sprawdzam ranę, opatruję ją tak dobrze, jak mogę,
gaszę światło, padam do łóżka i śpię osiemnaście godzin.
***
Droga z Lake Tahoe do Seattle jest sucha i pusta. Wschodnia
część stanu Waszyngton to pustynia, to całe mile płaskiej ziemi.
Udaje mi się przejechać tylko około dwustu mil. Bok boli tak bar-
dzo, że zaczynam odpływać, ale nie przejmuję się opóznieniem w
stosunku do planu. Do konwencji wciąż został ponad tydzień, a
Abe Mann przedtem uda się na odpoczynek w Seattle i Portland.
Nie pokaże się aż do przedostatniego wieczoru, kiedy to zgrabnie
wejdzie na scenę i ucałuje swoją żonę po jej prezentacji. To będzie
niespodzianka , zaplanowana, przećwiczona i rozpisana jak sce-
nariusz teatralny. Nie powinien pojawić się na scenie aż do ostat-
niej nocy, wygłosi wtedy najważniejsze przemówienie w całej swo-
jej karierze politycznej. Nie zaplanowano tylko tego, co będzie
prawdziwą niespodzianką - mianowicie tego, że wcale nie wróci na
scenę.
132
Zatrzymuję się w Economy Inn w Walla Walla, w stanie Wa-
szyngton. To rząd czterech tanich hoteli dla zmęczonych i niezbyt
majętnych. W telewizji Mann stoi na tle portu w Seattle, za pleca-
mi ma setki kolorowych kontenerów. Mówi o potrzebie wzmocnie-
nia ochrony portu, o ostrzejszych przepisach antyterrorystycznych,
restrykcjach na import i o większych funduszach na ochronę gra-
nic. Gestem kaznodziei podkreśla każde zdanie, jego twarz jest
odpowiednio surowa, a oczy pełne ognia i determinacji. Znalazł
temat, w który wierzy, i widać to w jego oczach. Przez chwilę za-
stanawiam się, jak jego oczy będą wyglądać, kiedy zabiję go z bli-
skiej odległości. Zastanawiam się, czy przed śmiercią zdołam mu
powiedzieć, że jego zabójca to zarazem jego własny syn. Zastana-
wiam się, czy go to w ogóle obejdzie.
Apteka mieści się na szczycie wzgórza po drugiej stronie mia-
sta. Bez Pooleya, bez pośrednika, nie mogę pójść do lekarza ani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]