[ Pobierz całość w formacie PDF ]
toast za powodzenie waszych starań? Z przyjemno
ścią wam pomogę, ale pod warunkiem, że dostanę
do picia coś mocniejszego niż poncz.
Na twarzy gospodyni odmalowała się konsternacja.
- Hollins, kamerdyner, pana obsłuży. Mój mąż
jest dzisiaj nieobecny, ale ma w gabinecie spory za
pas alkoholu.
- W takim razie pozwolą panie, że się oddalę. La
dy Nofton, Victorio.
- Więc naprawdę za niego wyszłaś - stwierdziła
Estelle, kiedy lord Althorpe zniknął za rogiem do
mu. - Słyszałam nowinę, ale uznałam, że coś mi się
pomyliło.
Młoda żona westchnęła.
- Nic ci się nie pomyliło.
96
- Sin Grafton we własnej osobie. - Lady Nofton
zatrzęsła się od śmiechu. - To dopiero! Jest bardzo
przystojny, prawda?
- Tak. Ale lepiej chodzmy zobaczyć, co z miej
scami, nim zjawią się goście.
Kiedy już ustaliły, że lady Dash będzie siedzieć
obok lady Hargrove, a nie obok szwagierki lady
Magston, zaczęły nadjeżdżać powozy. Victoria wła
śnie się zastanawiała, gdzie zniknął jej mąż, gdy na
gle wyrósł obok niej jak spod ziemi.
- Nie miałem pojęcia, że znasz tylu nudziarzy -
powiedział, zerkając na hrabiostwo Magston, którzy
tak się za nimi oglądali, że omal nie wpadli na płot.
-Cii .
Gdy wybuchnął śmiechem, żona z podejrzliwą
miną pociągnęła nosem.
- Jesteś pijany? To niemożliwe. Nie było cię za
ledwie dwadzieścia minut.
- Nie traciłem czasu. Ale nie martw się, udowod
nię wszystkim, że w pełni popieram waszą sprawę.
Czy to lord Dash? Strzelec wyborowy?
Chwyciła go za ramię.
- Lepiej nie poruszaj tego tematu - szepnęła. -
Wielu z obecnych naprawdę wierzy, że prawo trze
ba zmienić.
- A niektórzy są tutaj dla pieczonych kurczaków.
Ilu z nich sięgnie do sakiewek?
- Tylu, że zbierzemy dość pieniędzy - warknęła. -
Nie wszyscy myślą tylko o sobie.
Bursztynowe oczy Sina zabłysły.
- Co dzień uczę się czegoś nowego - stwierdził
przeciągle.
97
Stanęła na palcach i już chciała syknąć mu do ucha,
żeby wyszedł, zanim obrazi gospodarzy, ale nagle za
uważyła, że wprawdzie jego ubranie cuchnie whisky,
lecz oddech pachnie miętowym cukierkiem, który
porwał z tacy, gdy wychodzili z Grafton House.
Jednocześnie przypomniała sobie trzech dżentel
menów, którzy na przyjęciu weselnym sprawiali
wrażenie pijanych, a o północy całkiem trzezwi
spotkali się z jej mężem przy stajni.
- Ja też codziennie dowiaduję się nowych rzeczy.
Przekrzywił głowę.
- Jakich?
- Na przykład takich, że wcale nie jesteś pijany.
W tym momencie spostrzegła, że Estelle wzywa
ją do stołu, więc zostawiła Sinclaira, żeby zastano
wił się nad jej słowami.
6
- Kim był ten paskudny osobnik z wielkim no
sem? Ten, który zjadł wszystkie orzechy brazylijskie.
- Ty też zjadłeś ich sporo - stwierdziła Victoria,
obserwując ludzi z okna powozu.
Sinclair założył nogę na nogę.
- Tak, ale ja nie porwałem tacy z sąsiedniego sto
lika, kiedy nikt nie patrzył.
- Patrzyła co najmniej jedna osoba.
- Dlatego zauważyłem, jak się opychał. Kim był
ten tłusty wieprz?
W końcu na niego spojrzała.
- Dlaczego udawałeś pijanego? Zapomniałeś, o co
cię prosiłam? Chciałeś wprawić mnie w zakłopotanie?
- Nie przywykłem do tego, by mi mówiono, co
mam robić - odparł wymijająco. - Zwłaszcza takie
chuchro, w dodatku osiem lat młodsze ode mnie.
Victoria skrzyżowała ramiona na piersi. Jej twarz
przybrała lodowaty wyraz.
- Zwietnie. Nie będę ci mówić, co masz robić, ale
tego samego oczekuję od ciebie.
- Nie jestem twoim ojcem i do tej pory nie wy
dawałem ci żadnych poleceń. A ty nie rób mi wy
mówek. Poszedłem na twój bezsensowny obiad
charytatywny i jakiś tłuścioch wyjadł mi orzechy.
Ku swojemu zaskoczeniu ujrzał w jej oczach łzy.
99
- Obiad wcale nie był bezsensowny, a ten głupi
tłuścioch to pastor z Cheapside. Jeśli orzechami
brazylijskimi można zachęcić go do tego, żeby na
mówił parafian do zbudowania jeszcze jednej szko
ły, chętnie dam mu ich tysiąc.
- Punkt dla ciebie - mruknął pod nosem.
- Słucham?
- Przyznałem ci rację - powtórzył głośniej. - Ty
robiłaś coś pożytecznego, a ja... cóż, byłem sobą.
Czyli cynikiem, którym się stał w ciągu ostatnich
kilku lat. Nieraz widział, jak pastorzy sprzedają lojal
nych parafian za butelkę whisky; sam im ją dostarczał.
- Nie sądzę, żebyś był sobą.
Do diabła!
- Na litość boską, Victorio, po prostu starałem
się trochę rozerwać. Niestety bez powodzenia.
Dzgnęła go palcem w kolano.
- Więc jesteś prostakiem?
- Najwyrazniej. Już raz cię skompromitowałem.
W ogrodzie lady Franton.
- A potem zaproponowałeś małżeństwo, ratując
moją reputację.
- I swoją własną.
Chciała go dzgnąć drugi raz, ale złapał jej rękę.
- Używaj raczej słownych argumentów, jeśli łaska.
- Aha!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]