[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ców rozpoczyna³y siê jakieœ ciche szepty i œmiechy, tylko ponure mruczenie mod³ów za umar-
³ego je g³uszy³o. Wreszcie wszystko siê uciszy³o, ksiê¿a znowu po jednemu szeregiem wy-
chodzili, przyklêkali przed wielkim o³tarzem i niknê³i w czarnych drzwiach kurytarza. Ciem-
noœæ zupe³na ogarnê³a koœció³, a w uszach m³odzieñca brzmia³y tylko s³owa modlitwy:
- Miserere mei, Domine!
Sêdziwoj powsta³, wzi¹³ lampê stoj¹c¹ na trumnie i poszed³ szukaæ grobu Tholdena. Na fila-
rach, na œcianach pe³no by³o kamieni grobowych. Zacz¹³ czytaæ napisy na marmurach, na
œcianie, ale przegl¹daj¹c Jeden za drugim zdawa³o mu siê, ¿e coraz nowe wyrastaj¹ ze œcia-
ny, przesuwaj¹ siê, przemieniaj¹, a nigdzie nie ma szukanego. Rozpoczyna od pocz¹tku pra-
cê. Œwiat³o lampy b³êkitnego nabra³o blasku i tak sk¹py kr¹g oœwietla³o, i¿ ledwo móg³ doj-
rzeæ napisy; zmordowany, im wiêcej natê¿a³ wzrok i uwagê, tym wiêksza, niezliczona liczba
grobowców prawie w oczach jego powstawa³a. Wtem w wysokim oknie zabrzêcza³y szyby
i zimny wiatr zaœwiszcza³ po koœciele; spojrza³ w górê i wysoko pod samym oknem ujrza³
wmurowany portret alchemika na z³oconej blasze. Spogl¹da³ na niego ¿ywymi b³yszcz¹cymi
oczyma, w tej¿e chwili na wie¿y zegar zacz¹³ biæ pó³noc i lampa wypad³a z r¹k Sêdziwoja. U
nóg jego rozbi³a siê, a w rozlanym oleju knot pali³ siê na kamieniu, na tym¿e kamieniu wyry-
ty by³ napis:
Hic jacet Anathemius Tholden...
Œwiat³o szerokie ko³o zatoczy³o i zgas³o, dŸwiêk ostatni na wie¿y ucich³.
Zni¿y³ siê, i w ciemnoœci macaj¹c pracowa³ nad uniesieniem grobowego g³azu. Po rogach by³y
br¹zowe kó³ka, uchwyci³ za jedno, wytê¿y³ si³y, kamieñ poruszy³ siê, podniós³ go i odwali³
na bok.
£oskot sprawiony uderzeniem kamiennej posadzki nie rozchwia³ siê i gin¹³, jak inne w po-
wietrzu, lecz rós³, powiêksza³ siê, ka¿da kolumna odbija³a go w straszliwym echu, od skle-
pieñ hucza³ i brzmia³, a¿ organy zatrzês³y siê i wszystkie dŸwiêkami odezwa³y, a ca³y koœció³
drga³, jakby ze wszystkich zak¹tów grzmot g³uchy powstawa³. Na o³tarzach lampy i œwiece
same siê zaczyna³y zapalaæ, powoli potoki krwistego md³ego œwiat³a wype³ni³y budowê. Po-
s¹gi na grobach, na o³tarzach i figury na obrazach zaczê³y siê poruszaæ, wstawaæ i schodziæ
ze swoich stanowisk. Z rycerzy i kap³anów, biskupów, kawa³kami zaczê³y opadaæ zbroje, in-
fu³y i ornaty, ka¿dy kawa³ upada³ na pod³ogê i wnet wyrasta³y mu cienkie nogi, paszcza, i ska-
kaæ poczyna³ zamieniony w obrzyd³e ropuchy, paj¹ki, jaszczurki okropnych kszta³tów. Skoro
ubiór z ca³ego pos¹ga opad³, nagi skielet posuwa³ siê na œrodek koœcio³a w poœrodku roj¹-
cych siê gadów. I coraz wiêcej postaci wyrasta³o z ziemi, od sklepienia spoza kolumn toczy³y
siê, p³ynê³y wpó³przezroczyste, jak ¿ywe strumienie, we wszystkie kierunki. - Nieznane, nie-
ziemskie g³osy, w tysi¹cznych tonach odzywa³y siê ze wszystkich stron.
Wszystko nabiera³o ¿ycia i porusza³o siê. Litery na kamieniach i br¹zie porusza³y siê, zeskaki-
wa³y i zamienia³y w odra¿aj¹ce owady, kapitele od kolumn, gzymsy kszta³ci³y siê w okropne
twarze otwieraj¹ce paszcze; same kolumny poruszaæ siê zaczyna³y, jak olbrzymie wê¿e oddy-
chaj¹ce, i gdzie tylko rzuci³ okiem, widzia³ jakieœ piekielne ¿ycie, straszny wyraz - a wszystkie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl