[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w czasach, gdy właściwym ukłonem można było załatwić wiele spraw.
- Jak ptaszki w klatce. Co prawda umawialiśmy się, że oddacie mi
krew, ale doprawdy, to aż zbyt łatwe.
Uśmiechnął się...
Pokazując kły.
Claire wstała i podeszła do krat. Nie lubiła pokazywać Morley owi
ani żadnemu innemu wampirowi, że się boi. Kiedy pracowała z
Myrninem, za czasów jego szaleństwa, przekonała się, że okazywanie
wampirom strachu prowokuje je, i to bardzo.
- Co tu robisz? - zapytała. Przez kilka sekund miała niewiarygodną
wizję, jak Oliver dogaduje się z Morleyeni, żeby ich uratować. Ale to było
niemożliwe. Pomysł, żeby Oliver i Morley rozmawiali na jako takim
poziomie, nic wspominając już o możliwości wspólnej pracy, był szalony.
- Przecież nie wolno ci wyjeżdżać z Morganville!
- A, tak. Te ustanowione przez Amelie zasady...
Ostatnie słowo wypowiedział z lubością, a w jego oczach pojawił się
czerwony błysk. - Biedna stara Amelie ostatnio ma jakieś problemy. Krążą
pogłoski, że nie jest już w stanie kontrolować miasta. Postanowiłem to
sprawdzić. I oto... jestem wolny!
Niedobrze, naprawdę niedobrze. Claire nie znała Morleya zbyt
dobrze, ale wiedziała, że pasuje do wyobrażenia wampira ze starych złych
czasów - bierze, co chce, kiedy chce i nie zastanawia się nad skutkami.
Odwrotnie do sposobu, w jaki działała Amelie, a nawet Oliver. Dla
Morleya ludzie byli po prostu workami z krwią, które potrafiły mówić, a
czasem uciekać, co tylko zwiększało jego apetyt i nadawało polowaniu
smaczku.
- Będą cię ścigać - stwierdziła Claire. - Ludzie Amelie.
Zdajesz sobie z tego sprawę?
- I nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak ona na tym wyjdzie. -
Morley przechadzał się w tę i z powrotem wzdłuż krat, nucąc jakąś
piosenkę. Jego oczy migotały srebrnym blaskiem. Nie wyrażały głodu,
raczej rozbawienie. - Moi drodzy, wydaje mi się, że jest wam cokolwiek
ciasno. Może was wypuścić?
- Wbrew pozorom całkiem tu wygodnie - odezwał się Shane. - Z
każdą chwilą czuję się tutaj coraz lepiej.
- Może... - Morley się odwrócił. - Ach, postanowiłeś być
dżentelmenem, rozumiem. Oczywiście. Panie przodem.
- Nie! - Shane rzucił się na kraty. Morley wpatrywał się teraz w
dziewczyny. Claire uświadomiła sobie z przerażeniem, że udawanie
twardziela na niewiele się tu zda. Nie w przypadku Morleya.
- Zmieniłem zdanie. Oczywiście, że pójdę pierwszy.
Morley pogroził Shane'owi palcem i nie spuszczał oczu z dziewcząt.
- Nie, miałeś swoją szansę. A poza tym gardzę tymi, którzy uznają się za
dżentelmenów. W ten sposób nie zyskuje się przyjaciół.
- Nie! - krzyknął Shane i uderzył dłonią w kraty.
Zadzwięczały ponuro. - Chodz tu, ty zawszona kanalio.
Bierz, co chciałeś.
- Wszy wysysają krew - powiedział spokojnie Morley. - Właściwie te
małe spryciary są kuzynkami wampirów.
Właściwie nie czuję się urażony twoją inwektywą. Chłopcze, musisz
wymyślić jakiś lepszy sposób, żeby mnie obrazić.
Powiedz, że moja broda bardziej przypomina szczotkę do podłóg
albo że mam więcej włosów niż rozumu. Bądz godny swoich przodków,
błagam.
Shane nie miał pojęcia, jak na coś takiego odpowiedzieć. Claire
chrząknęła.
- Na przykład... %7łeś jest kamiennym przeciwnikiem, w którego sercu
nadaremnie szukałbyś kropli ludzkiego uczucia? - Nienawidziła Szekspira.
Ale musiała się nauczyć fragmentu na pamięć, bo w liceum wystawiali
Kupca weneckiego.
I sądząc po zaskoczonej minie Morleya, było warto. Aż się cofnął o
krok.
- To mówi! - zawołał. - I to śpiewnymi, wspaniałymi słowy. Acz nie
mam do tego barda wielkiej sympatii. Był żałosnym kompanem, jeśli
chodzi o picie. Zawsze gdzieś uciekał, żeby gryzmolić coś w samotności.
Pisarze... Strasznie nudna rasa.
- Co tu robisz? Bo wiem, że nie przybyłeś, by nas ratować. - Claire
podeszła i zacisnęła dłonie na kratach, jakby wcale się go nie bała. Miała
nadzieję, że wampir nie usłyszy bicia jej serca, ale wiedziała, że to mało
prawdopodobne. - Nie jesteśmy aż tacy ważni.
- No cóż, z tym ostatnim na pewno masz rację. To zupełny
przypadek. Tak naprawdę szukamy miasta. Raczej małego, oddalonego od
innych i łatwego do opanowania.
Zdawało nam się, że to tutaj będzie dobre, ale jest za duże jak na
nasze potrzeby.
My.
Morley nie uciekł z Morganville sam. Claire przypomniała sobie
odgłos wielkiego silnika na zewnątrz. Tak czy inaczej, pojazd na pewno
był wypełniony wampirami, głównie tymi, o których wypuszczenie z
Morganville ubiegał się Morley.
Było coraz weselej.
- Nie możecie się tu tak po prostu sprowadzić. - Claire starała się, by
jej słowa brzmiały rozsądnie. Jakby to miało pomóc. Puściła kraty i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]