[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale musiałam to obejrzeć, niezależnie, czy się założyłam, czy nie. Musiałam zobaczyć, co
się tam znajdowało. Mogłam zajrzeć tam i wygrać albo zrejterować i przegrać. Oddałam
kocyk: Merlioniemu. Wziął go i odłożył na łóżko, tak by czysty róg nakrycia pozostał nie
zabrudzony.
Uklękłam z jednej strony, przy skraju prześcieradła. Merlioni z drugiej. Nasze spojrzenia
spotkały się. To był pojedynek do samego końca. A koniec mógł być tylko jeden.
Odwinęliśmy prześcieradło.
Pod nim znajdowały się dwie rzeczy. Tylko dwie. Poczułam ucisk w żołądku i mdłości
podeszły mi do gardła. Zakasłałam i omal nie puściłam pawia, ale jednak mimo wszystko
zdołałam się pohamować. A jednak.
Okrwawione coś, co wzięłam za dziecko, okazało się być lalką. Zwykłą lalką. Skąpaną we
krwi, tak że nie sposób było rozpoznać barwy włosów, ale jednak to była lalka. Za duża jak
na czteromiesięczne dziecko.
Na dywanie, unurzana w posoce jak wszystko inne, leżała rączka. Cała rączka. Ludzka.
Rączka dziecka. Nie mogła należeć do niemowlęcia. Rozcapierzyłam palce i przyłożyłam do
niej swoją, aby porównać wielkość. Dziecko mogło mieć jakieś trzy, cztery latka. Musiało być
w wieku Benjamina Reynoldsa. Czy to tylko zbieg okoliczności? Pewnie tak. Zombi nie
wybierały swoich ofiar. Nie do tego stopnia.
- Dajmy na to, że pani domu karmi piersią niemowlę, kiedy nagle słyszy głośny hałas. Mąż
idzie, aby to sprawdzić. Hałas budzi dziewczynkę, ta wychodzi ze swego pokoju, aby
zobaczyć, co się dzieje. Mąż dostrzega potwora, chwyta dziecko i biegnie do sypialni. Tam
dopada ich monstrum. I zabija wszystkich. - Mój głos brzmiał chłodno, beznamiętnie. Punkt
dla mnie. Spróbowałam choć trochę zetrzeć krew z maleńkiej rączki. Na jednym z
paluszków, jak na palcu mamy, widniał pierścionek. Plastikowy. W rodzaju tych, jakie
dołączane są do gumy do żucia. - Widziałeś ten pierścionek, Merlioni? - spytałam. Uniosłam
rączkę z dywanu i powiedziałam: - Aap.
- Jezu! - Zanim zdążyłam zrobić coś więcej, poderwał się na nogi i skierował w stronę drzwi.
Wybiegł z sypialni jak burza. Nie rzuciłabym mu tej rączki. Naprawdę. Ujęłam ją w dłonie.
183
Wydała mi się dziwnie ciężka. Miałam wrażenie, że malutkie paluszki lada moment schwycą
któryś z moich. Zacisną się na nim z ufnością małego dziecka, które mama zabiera na
spacer. Upuściłam rączkę na dywan. Wylądowała na nim z wilgotnym plaśnięciem.
W pokoju było piekielnie gorąco i miałam wrażenie, że ściany lekko zawirowały. Zamrugałam
i spojrzałam na Zerbrowskiego.
- Wygrałam zakład?
- Anita Blake, naprawdę twarda baba. - Pokiwał głową. - Masz przed sobą szałowy wieczór
dla dwóch osób u Tony ego na koszt Merlioniego. Słyszałem, że podają tam pyszne
spaghetti.
Wzmianka o jedzeniu okazała się kroplą, która przepełnia czarę.
- Gdzie jest łazienka? - spytałam.
- W głębi korytarza, trzecie drzwi po lewej - odparł Dolph.
Pobiegłam do łazienki. Merlioni właśnie stamtąd wychodził. Nie miałam czasu, by napawać
się zwycięstwem. Musiałam dać z siebie wszystko, by powstrzymać mdłości podchodzące
do gardła.
184
28
Uklękłam, opierając się czołem o chłodną krawędz wanny. Poczułam się trochę lepiej. Całe
szczęście, że nie zdążyłam zjeść śniadania. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Czego? - warknęłam.
- To ja, Dolph. Mogę wejść?
- Jasne - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Wszedł Dolph ze ścierką w dłoni. Zapewne wziął ją z szafki w kuchni. Patrzył na mnie przez
dłuższą chwilę, kręcąc głową. Zmoczył ścierkę pod kranem w umywalce i podał mi.
- Wiesz co z tym zrobić.
Wiedziałam. Zcierka była chłodna i cudownie kojąca, gdy rozłożyłam ją sobie na twarzy i
szyi.
- Merlioniemu też przyniosłeś? - spytałam.
- Tak. Jest w kuchni. Oboje jesteście porąbani, ale miło było na to popatrzeć. - Wysiliłam się
na słaby uśmiech. - A teraz gdy widowisko dobiegło już końca, może doczekam się paru
konstruktywnych uwag? - Usiadł na opuszczonej klapie sedesu. Nie podniosłam się z
podłogi.
- Czy tym razem ktoś coś słyszał? - spytałam.
- Sąsiad twierdzi, że słyszał coś tuż przed świtem, ale musiał iść do pracy. Nie chciał, jak
sam powiada, mieszać się w cudze kłótnie rodzinne.
- Czy wcześniej w tym domu miały miejsce jakieś burdy? - Spojrzałam na Dolpha. Pokręcił
głową. - Boże, gdyby tylko wezwał policję - jęknęłam.
- Myślisz, że to by coś zmieniło? - wycedził Dolph.
Rozważałam to przez chwilę.
- Może nie dla tej rodziny, ale moglibyśmy pochwycić tego zombi.
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - skomentował Dolph.
- Może i tak. Miejsce zbrodni jest względnie świeże. Zombi zabił tych ludzi, a potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]