[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Boże, proszę, nie odbieraj jej dziecka. Wyjdę za Jacka i już nigdy na nic
nie będę narzekać. Z góry dziękuję. Pozdrowienia, Jill.
Drogi Panie Boże, wiem, że o wiele Cię ostatnio proszę i że wiele już dla
mnie zrobiłeś. Ale błagam Cię jeszcze o tę ostatnią przysługę: nie pozwól
umrzeć dziecku - zrobię, co będziesz chciał. Jill.
Jesteś tam, Boże? Powiedz, czego chcesz, cena nie gra roli. Tylko nie
mieszaj w to Meg. To sprawy między Tobą a mną, ona nie ma z tym nic
wspólnego. Jeśli sprowadziłeś mnie tu, by coś mi
udowodnić, dopiąłeś swego. Proszę, pozwól dziecku żyć. Wyrazy
szacunku. Jill.
Drzwi poczekalni otwierają się gwałtownie i wypada z nich jasnowłosy
rezydent. Zciąga maskę chirurgiczną i lawirując między oczekującymi,
zbliża się w moją stronę.
- Pani przyjechała z Megan Callahan, prawda?
Kiwam głową i zwilżam wargi w oczekiwaniu na przeznaczoną mi
pokutę. Ponieważ w głębi duszy wiem, że gdybym tu nie wróciła,
gdybym, do jasnej cholery, n i e p r o s i ł a o t ak w i e -1 e, nic z tego by się
nie wydarzyło. Meg nie czekałaby na mnie przed pieprzonym Tiffanym,
nie potrąciłby jej taksówkarz, który na czarnej, oblodzonej ulicy stracił
panowanie nad kierownicą, a dziecko nadal rosłoby w jej brzuchu.
Wszystko byłoby tak, jak miało być.
Przez ułamek sekundy przechodzi mi przez myśl, że właściwie wcale nie
miało tak być - że poprzednim razem dziecko Meg i Tylera istniało tylko
w ich marzeniach - ale dochodzę do wniosku, że to bez znaczenia,
ponieważ to, co jest naprawdę, j e s t t u i t e r a z. Tu i teraz ja ponoszę
w i n ę za wszystko, co się wydarzyło.
Rozglądam się w poszukiwaniu Tylera, ale nigdzie go nie widzę, a
rezydent popycha mnie w stronę drzwi.
- Jest stabilna - wyjaśnia. - Bardzo mocno uderzyła się w głowę, ale
odzyskała już przytomność i może mówić.
- A dziecko? - pytam, choć ledwo jestem w stanie wykrztusić z siebie te
słowa.
Lekarz kiwa głową.
- Serce bije - odpowiada, a ja czuję, jak twarz mi się wykrzywia, a z oczu
płyną oczyszczające łzy. - Ale zagrożenie jeszcze nie minęło - ciągnie
ostrożnie. - Zatrzymamy ją na kilka dni na obserwacji. - Rusza przed
siebie, rzucając przez ramię: - Może pani do niej zajrzeć.
W pokoju Meg panuje cisza przerywana tylko naprzemiennym pikaniem
dwóch kardiomonitorów. Wchodzę i wydaje mi się,
że śpi, zaczynam więc wycofywać się powoli. Ale w tym momencie Meg
otwiera oczy, spogląda na mnie i uśmiecha się.
- Wejdz - mówi. - Nie śpię.
- Kochanie... - Chcę powiedzieć więcej, ale emocje zatykają mi gardło.
Podchodzę do łóżka i łapię ją za rękę.
- Nic mi nie jest. - Meg ściska moją dłoń. - Tylko kilka siniaków i guzów
tu i tam.
- Dziecko... - zaczynam.
- Spójrz - skinieniem głowy wskazuje na kardiogram tuż obok nas - to
jego serduszko. Bije, jak trzeba. Wszystko będzie dobrze. -Jej oczy
rozświetla radosna perspektywa.
- Mam nadzieję - mówię, ale słabo i z niedowierzaniem.
- Ja mam pewność. - Nie puszcza mojej ręki.
- Skąd? - pytam, choć pewnie nie powinnam. Ostatecznie przecież wiem,
jak kończą się jej ciąże. W moim poprzednim życiu Megan poroniła
cztery razy.
Meg wzdycha i kręci głową.
- Muszę. Po prostu mu s z ę . - Aamie jej się głos. - Kiedy poroniłam... Ja...
Nie wiem, co zrobię, jeśli nie uda mi się zostać matką. Naprawdę nie
wiem, co by mi pozostało. - Po policzkach spływają jej łzy.
Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie i powoli coś sobie
uświadamiam - coś, co nie przyszło mi do głowy poprzednim razem, gdy
nie zwracałam na nią wystarczająco dużo uwagi. Stan ducha Meg po
pierwszym poronieniu, gorączkowa obsesja płodności, niezachwiana
wiara w moc macierzyństwa, to, jak zamknęła się w swoim kokonie i
odgrodziła od nas wszystkich... Patrzę na nią teraz i wiem, że nie zasnęła
wtedy za kółkiem, pózno w nocy, na autostradzie w Los Angeles. Meg nie
popełniłaby takiego błędu. To dlatego jej wypadek nigdy nie był do końca
zrozumiały dla ludzi, którzy dobrze ją znali. Dopiero teraz zaczynam to
rozumieć. Słyszę desperację w jej głosie. Jestem przekonana, że na-
prawdę nie wie, co by zrobiła, gdyby nie udało jej się zostać matką. Więc
kiedy frustracja zmieniła się w rozpacz, a rozpacz w głęboką
depresję, pozbawiona nadziei Meg zamiast zmienić swój stosunek do
życia, postanowiła, że w ogóle nie chce dalej żyć. Teraz jest szansa, że jej
los się odmieni, chociaż mój powrót przyniósł jej nowe nieszczęścia,
które mogą doprowadzić do tego samego skutku co poprzednio.
Meg i ja siedzimy w ciszy przerywanej tylko pikaniem aparatury, która
przypomina nam o żywej istotce walczącej o przetrwanie, o to, by ją
usłyszeć. Zciskam przyjaciółkę za rękę i myślę o Katie z nadzieją, że tym
razem pozostawię za sobą coś więcej niż szkody, że uda mi się odmienić
przeznaczenie.
ROZDZIAA 27
Godziny zmieniają się w dni, dni w tygodnie, a ja zapominam powoli o
drobnych szczegółach mojego życia z Katie: o jej pulchnej szyjce, o tym,
jak przytulając się, zaciskała wokół mnie rączki, o jej ciepłych stopach,
które całowałam każdego ranka. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy
przypadkiem nie wymyśliłam sobie całej tej podróży. Jakby Katie i moje
nieszczęśliwe małżeństwo z Henrym były tylko dziwną wizją przyszłości
- tego, co może się wydarzyć, jeśli przed ołtarzem nie przysięgnę Jackowi
wiecznej miłości i wierności.
Pewnej styczniowej nocy, gdy Jack już twardo śpi, ja przewracam się w
pościeli. W końcu wstaję, naciągam na siebie bluzę, wkładam kozaki i
wychodzę na lodowate nocne powietrze. Ulice są prawie puste, co jak na
Nowy Jork jest ewenementem. Podbiegunowa temperatura trzyma ludzi
w domu i - poza kilkoma osobami, które wyprowadzają akurat psy i
przestępując z nogi na nogę, czekają, aż ich zwierzaki załatwią swoje
sprawy - jestem sama, a za jedyne towarzystwo mam cienie rzucane przez
uliczne latarnie.
Tracę czucie w dłoniach - zapomniałam rękawiczek - wchodzę więc do
całodobowej drogerii. Wewnątrz ostre światło jarze-
niówek łagodzi dobiegająca z głośników banalna muzyka pop. Idę w
stronę tylnej części sklepu, pocierając dłonie, by przywrócić w nich
krążenie. Dopiero gdy docieram do działu dziecięcego, uświadamiam
sobie, gdzie właściwie jestem. Sięgam po balsam i otwieram wieczko.
Głęboko wdycham zapach lawendy, aż kręci mi się w głowie i muszę
chwycić się półki, by nie upaść.
Nagle przed oczami przebiega mi seria obrazów. Przypominam sobie, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]