[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sta³a siê brutalna i wyzywaj¹ca... A ty... ty... wolisz przebywaæ z tamt¹ kobiet¹!... Dla niej
wszystko uczucie i troska, a dla mnie nic! Zaco! Przed rokiem jeszcze, pozostaj¹c sama,
ca³e noce przep³akiwa³am, t³uk³am g³ow¹ o Scianê w rozpaczy... Mia³am jednak nadziejê... ¿e
powrócisz... ¿e zrozumiesz ró¿nicê pomiêdzy tamt¹... baletnic¹, a matk¹ twoich synów... ko-
biet¹, która w niedoli i doli zostawa³a przy tobie... Pomyli³am siê! To ju¿ nie sza³, nie spóx-
nione fantazje, to mi³oSæ! Ty kochasz j¹... Troszczy³eS siê w tê straszn¹ noc o ni¹, tylko
o ni¹!
£kanie przerwa³o jej s³owa.
Wsta³a i zap³akanemi, zrozpaczonemi oczami patrzy³a na zmieszanego mê¿a. Sta³ przed
ni¹ i mySla³, ¿e mog³aby siê wydaæ z kobiet¹ m³od¹. Zgrabna, wynios³a postaæ, czarne, wspa-
nia³e w³osy, w których gdzie niegdzie tylko po³yskiwa³y srebrne nici, twarz Sci¹ga³a, piêkne
oczy szafirowe i Swie¿e jeszcze, gor¹ce wargi, niemal dziewczêce, nic nie mówi³o o staro-
Sci. Tylko dwie g³êbokie zmarszczki ko³o ust i mêczeñski, zbola³y wyraz oczu Swiadczy³y
o g³êbokiem cierpieniu i smutku tej kobiety.
Marie... rzek³ Bo³dyrew. Ja wiem, ¿e jestem winien i nie zas³ugujê na przebacze-
nie... NieszczêSliwy poryw... jakiS prawie chorobliwy, a nieprzeparty poci¹g do tamtej kobie-
ty... C est plus fort que moi... By³em niespokojny o ciebie i bardzo wczeSnie wyjecha³em...
D³ugo nie mog³em dostaæ siê na tê stronê, bo wszystkie mosty by³y podniesione, a póxniej,
wyobrax sobie, zarekwirowano mi samochód, szed³em piechot¹... kry³em siê przed kulami...
by³em Swiadkiem strasznych wypadków... wstrz¹saj¹cych...
Jak ma³e wylêk³e dziecko, uj¹³ ¿onê za rêkê i urywanym g³osem opowiada³ o swoich przej-
Sciach.
Czeka nas wielkie nieszczêScie! powtarza³ ci¹gle.
Milcza³a, nie mog¹c pohamowaæ ³kañ, wzbieraj¹cych w sercu, i zapomnieæ urazy, ciê¿kiej,
bolesnej, przechodz¹cej chwilami w nienawiSæ.
W przedpokoju rozleg³ siê dzwonek, niecierpliwy, gwa³towny.
Za chwilê wpad³ wysoki, smag³y m³odzieniec.
Cieszê siê, ¿e widzê was razem! zawo³a³. Mamo czy Grzegorza jeszcze niema?
Nie! odpowiedzia³a pani Bo³dyrewa, wycieraj¹c ³zy Czy mia³ przyjSæ?
P³aczesz? spyta³ m³odzieniec i, patrz¹c na ojca z szyderczym uSmiechem, doda³:
Kolejna eskapada romantyczna? Aj! Aj! W twoim wieku, ojcze, to ju¿ Smieszne! Dziwiê siê
tylko, ¿e mama przez trzy lata nie przyzwyczai³a siê do tych wystêpów goScinnych swego
p³omiennego pana i w³adcy!
Piotrze! upomina³a syna pani Bo³dyrewa, z niepokojem spogl¹daj¹c na mê¿a.
152
Ten zaS siedzia³ w fotelu, blady i zamySlony. Widocznie, nie s³ysza³ nawet szyderczych
s³Ã³w syna.
Walerjanie! rzek³a, z trwog¹ dotykaj¹c jego ramienia i z trosk¹ patrz¹c na tê wypiesz-
czon¹ twarz, tak bezwoln¹, podatn¹, lekkomySln¹ i porywcz¹ jednoczeSnie. Chwilami nienawi-
dzi³a tych oczu niebieskich, pulchnych warg, bia³ego czo³a, miêkkich, z³ocistych bokobrodów
i bujnej, prawie m³odzieñczej czupryny, nienawidzi³a, jako ¿ona opuszczona, zdradzona.
Chwilami znowu czu³a jednak tkliwoSæ dla niego, bezbronnego wobec wszystkiego, co
wychodzi³o poza granice normalnego bytu przeciêtnych ludzi.
Zna³a swego mê¿a, wiedzia³a, przecie¿, ¿e nie w³asn¹ prac¹, nie wysi³kiem mózgu i miê-
Sni doszed³ do dobrobytu. SzczêSliwy zbieg okolicznoSci wp³yn¹³ na los jego, daj¹c niezale¿-
ne stanowisko.
Bo³dyrew potrafi³ tylko nie popsuæ sobie karjery. By³ uczciwy, systematyczny w pracy bez
nadmiernego oddania siê jej, tyle, ile wymaga³a od niego i nic poza tem. By³ zadowolony ze
swej sytuacji i wiêkszych ambicyj nie posiada³.
W tej chwili podniós³ na ¿onê zamglone, niebieskie oczy, w których nie zagas³y jeszcze
b³yski przera¿enia i smutku.
Co? szepn¹³ zdumiony, jakgdyby przebudzony z ciê¿kiego snu. Pyta³aS mnie o coS,
Marie?
Piotr przyszed³ i oczekuje na Grzegorza... rzek³a.
Co u was s³ychaæ? zapyta³ pan Bo³dyrew, patrz¹c na syna. jak siê zachowuj¹ wasi
robotnicy?
" le! zawo³a³ syn. DziS zrana stanê³a tylko dziesi¹ta czêSæ robotników. Reszta posz³a
za bolszewikami. Pozostali urz¹dzili wiec i wywiexli na taczkach wszystkich in¿ynierów.
Oszczêdzali tylko mnie za to, ¿e tak objaSnili, po ludzki ich traktowa³em i razem z nimi pra-
cowa³em przy obrabiarkach. Obrali mnie na stanowisko dyrektora. Sytuacja sta³a siê g³upia
i bardzo dra¿liwa. Odmówi³em i poda³em siê do dymisji. Inaczej nie mog³em post¹piæ wobec
zarz¹du naszego. Musia³em byæ solidarnym!
Zapewne! zgodzi³ siê ojciec. Zarz¹d oceni to niezawodnie, gdy nastan¹ czasy nor-
malne.
Nie nastan¹! rzek³ powa¿nym g³osem syn.
Nie nastan¹? zapyta³a pani Bo³dyrewa.
Mo¿e... kiedyS... w ka¿dym razie nieprêdko odpar³ m³ody in¿ynier. Jestem przekona-
ny, ¿e rewolucja siê uda i w³aSnie taka, o jakiej marz¹ ci ludzie. Cieszê siê z tego!
Co ty mówisz, Piotrze! oburzy³ siê ojciec.
Mówiê to, co mySlê! odpar³ syn. Nie mo¿na by³o d³u¿ej znosiæ takiego stanu. Ci, co
najciê¿ej pracuj¹, w gruncie rzeczy pozostaj¹ na stopniu niewolników, lub niepo¿¹danych,
chocia¿ niezbêdnych maszyn, które siê wyrzuca, gdy pracuj¹ nie dostatecznie sprawnie, lub,
gdy na skutek kalkulacji w³aScicieli, nie s¹ potrzebne...
Wszêdzie istnieje ten sam system broni³ siê pan Bo³dyrew.
Wszêdzie te¿ jest xle. Zrozumieli to kapitaliSci amerykañscy i, wybieraj¹c z masy robot-
niczej najlepsze, najzdolniejsze okazy, czyni¹ z nich uczestników przedsiêbiorstwa w czêSci,
sprawiedliwie i rzetelnie obliczonej. Innym krajom, a pierwszej zkolei Rosji, rewolucja ju¿
Swieci ³un¹ w oczy... z rumieñcem na twarzy odpowiedzia³ Piotr.
W gabinecie wzi¹³ s³uchawkê.
153
Pan Bo³dyrew wzi¹³ s³uchawkê.
Zblad³ nagle i prawie bez siê opuSci³ siê na fotel. Szepta³, rz꿹c i nie mog¹c z³apaæ tchu:
Nasze sk³ady zosta³y zrabowane przez oddzia³ marynarzy i robotników. fabryka podpa-
lona... Telefonuje mi o tem nasz prezes...
Piotr Bo³dyrew trzasn¹³ w palce i, chodz¹c po pokoju, Mówi³:
Tego siê bojê najwiêcej! Dziki instynkt naszego t³umu, podsycany nadmiarem mSciwo-
Sci, odda siê burzeniu... Co wtedy bêdzie z Rosj¹? Chêtnie bêdê wspó³pracowa³ z wyzwolo-
nym ostatecznie ludem, lecz nie z burzycielami! To okropne! Pojedziesz do fabryki?
Prezes mówi, ¿e w ca³ej okolicy wre bitwa pomiêdzy buntownikami i pu³kiem Seme-
nowskim, podtrzymuj¹cym rz¹d szepn¹³ zgnêbiony in¿ynier.
Do gabinetu wszed³ Grzegorz Bo³dyrew.
Podobny by³ do matki, tak samo jak starszy brat. Te same w³osy krucze, smag³a twarz,
wielkie oczy niebieskie. Tylko, o ile brat kipia³ ¿yciem i zapa³em, o tyle ca³a postaæ Grzego-
rza zdradza³a marzycielstwo i sk³onnoSæ do g³êbokich rozmySlañ.
Ach! Zjawi³ siê nasz metafizyk! zawo³a³ Piotr na widok brata.
Co siê dzieje! Co siê dzieje! zawo³a³, sk³adaj¹c rêce, Grzegorz. We wszystkich dziel-
nicach bitwa! Z trudem, bocznemi ulicami dotar³em do was!
A co u ciebie s³ychaæ? spyta³ ojciec.
Nic dobrego! Rada robotnicza postanowi³a zamkn¹æ nasz¹ fabrykê, jako niepotrzebn¹
dla proletarjatu, bo robimy myd³o pachn¹ce, wodê koloñsk¹ i proszek do zêbów, odpar³ ze
smutnym uSmiechem.
Ale robicie te¿ Srodki lecznicze! zawo³a³ Piotr.
WskazywaliSmy im na to. Powiedzieli, ¿e wszelkie aspiryny, piramidony s¹ dobre dla
bur¿ujów, nie dla ludu robotniczego. Wszystkie zapasy zarekwirowano i wywieziono, niewia-
domo dok¹d. W fabryce zaS rozlokowano oddzia³y powstañców z podmiejskich fabryk. Wi-
dzia³em na w³asne oczy, jak robotnicy odkrêcali mosiê¿ne i bronzowe czêSci aparatów i wy-
nosili naczynia z platyny i srebra... Piêkna rewolucja w XX wieku!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]