[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przekształcenia dokonywały się w czasie niesłychanie krótkim! Motor był zawsze jeden i ten
sam& lecz skąd czerpał zródło swej energii o tem nie miałem pojęcia& Kim był ten genjalny
Król Przestrzeni, którego zręczność i odwagę mogłem podziwiać wczoraj?
Gdy przelatywaliśmy ponad wodospadem wieczór był jasny, widziałem więc doskonale,
jak o trzy mile minęliśmy most Suspension, poniżej wodospadu Podkowy, gdzie prąd rzeki
jest najsilniejszy. Stąd też Niagara zwraca się ku Ontario. Zaraz za mostem skierowaliśmy się
lekko ku wschodowi. Kapitan stał zawsze przy sterze. Kierował Grozą z łatwością zupełną.
Widocznie w powietrzu czuł się równie bezpiecznym, jak na lądzie i morzu.
Wobec podobnych rezultatów przestała mnie zadziwiać bezdenna pycha tego, który
mianował siebie Królem Przestrzeni. Miał przecież do swego rozporządzenia przyrząd jedyny
w swoim rodzaju, przewyższający wszystko, co dotąd stworzył rozum ludzki, i z którym
wszelka walka była niepodobieństwem& Pocóż miał go sprzedawać za miliony?& Cóżby za
nie mógł nabyć lepszego?
W pół godziny pózniej ogarnęło mnie obezwładnienie zupełne. Nie pozostał mi nawet
cień wspomnienia, co zaszło pózniej owej nocy z 31 lipca na l sierpnia.
Obudziłem się w tej samej kajucie, w której spędziłem noc na jeziorze Erie.
Skonstatowałem odrazu, że Groza znajduje się w spoczynku zupełnym. Nie odczuwałem
najlżejszych poruszeń. Widocznie znajdowaliśmy się gdzieś na lądzie. Spróbowałem.
podnieść klapę, wiodącą na pokład. Daremnie.
Czyżby trzymano mnie w zamknięciu aż do chwili, gdy Groza rozpocznie znowu
wędrówkę napowietrzną lub podwodną?&
Aatwo zrozumieć niepokój i gorączkową nie cierpliwość, które mnie ogarnęły.
Po upływie kwadransa usłyszałem jakiś hałas, jakby szmer podnoszonych sztab. Otwarto
klapę, potoki światła i powietrza zalały kajutę.
Jednym skokiem znalazłem się na pokładzie. Oczy moje skwapliwie objęły horyzont.
Znajdowaliśmy się na ziemi. Groza stała w środku owalnej płaszczyzny, pokrytej
żółtawym zwirem i mającej od 15-18 stóp w obwodzie. Dokoła wznosiły się wysokie skały.
Nigdzie ani jednej trawki. Poniżej rozciągało się jakby morze gęstej mgły, przez którą nie
przebijał się ani jeden promyk słońca. Lekkie obłoczki czepiały się nawet piaszczystego dna
platformy.
Widocznie ranek był jeszcze wczesny. Uczuwałem silny chłód, pomimo, że był to 1-y
sierpnia. Wnioskowałem ztąd, że się znajdujemy na znacznej wysokości, lecz gdzie
mianowicie& nie miałem najmniejszego pojęcia. Od chwili odlotu z nad Niagary upłynęło
najwyżej godzin dwanaście, Groza więc nie miałaby czasu na przebycie Atlantyku lub oceanu
Spokojnego. Byliśmy więc stanowczo na terytoryum Nowego Zwiata. Niekiedy wśród mgły
zarysowywały się sylwetki dużych ptaków drapieżnych, które swym krzykiem chrapliwym
zakłócały głęboką ciszę poranku. Może przeraził je widok potwora o skrzydłach potężnych, z
którym się mierzyć nie mogły ani co do siły ani co do szybkości.
Nagle ujrzałem kapitana. Wysunął się z pomiędzy grupy głazów skąpanych we mgle. Na
mnie nie spojrzał.
Obaj towarzysze zbliżyli się ku niemu. Po chwili wszyscy zniknęli w grocie, otwierającej
się u stóp skał. Miałem więc swobodę zupełną. Postanowiłem skorzystać z dobrej
sposobności i przyjrzeć się bliżej Grozie.
Wszystkie klapy z wyjątkiem tej, która prowadziła do mojej kajuty, były zamknięte na
głucho. O zbadaniu zatem wewnętrznej budowy statku nie mogłem nawet marzyć.
Wobec tego zeskoczyłem na ziemię i zacząłem oglądać Grozę z zewnątrz. Miała ona
kształt wrzecionowaty, z przodu więcej zaostrzony niż z tyłu, pudło z aluminium, a skrzydła z
jakiegoś dziwnego, nieznanego mi wcale materyału. Cztery koła o dwustopowej średnicy
obwiedzione były gumą, która zapewniała cichość biegu nawet przy największej szybkości.
Szprychy kół rozszerzały się, tworząc rodzaj szufli, ułatwiało to niezmiernie poruszanie
się na wodzie i pod wodą.
Główną część mechanizmu stanowiły dwie turbiny Parsona, umieszczone po obu stronach
statku w kierunku jego długości. Wprawiane w ruch obrotowy przez jakiś motor nieznany,
przenosiły statek przez przestrzenie wodne z szybkością niesłychaną Kto wie czy nie
ułatwiały równocześnie lokomocji w powietrzu?& Niewątpliwie jednak do szybowania w
przestrzeni służyły olbrzymie skrzydła, które w stanie spoczynku przylegały ściśle do jego
boków.
A zatem przyrząd do latania oparty był na zasadzie ciężkości większej od powietrza.
Siłą, poruszającą mechanizm tak niezwykły, mogła być tylko elektryczność. Z jakiego
zródła czerpały ją akumulatory? Może właśnie w jednej z tych pieczar podziemnych, w której
się ukryli marynarze, pracowały potężne dynamomaszyny wytwarzające niewyczerpane
zapasy energii?
Obejrzałem koła, turbiny, skrzydła, lecz mechanizm wewnętrzny i siła poruszająca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl