[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pokryło. Zostanie jeszcze nawet parę dolarów dla rodziny.
- Wez tysiąc.
- Forsa jeszcze ci się przyda, koleś.
Richards spojrzał nań bez słowa.
- Wyślesz nam więcej, jeżeli ci się poszczęści. Wyślesz nam milion. Wyciągniesz nas
z tego bagna.
- Myślisz, że mi się poszczęści?
Bradley uśmiechnął się smutno, ale nie odpowiedział.
- A więc dlaczego? - spytał Richards - Dlaczego tyle dla mnie zrobiłeś? Byłbym w
stanie zrozumieć, gdybyś zdecydował się mnie sypnąć. Ja też bym tak zrobił. Ale chyba
naraziłeś się przez to innym gangom. Wypuściłeś się jakby trochę za daleko. Twoje wpływy
tu nie sięgają.
- Oni się w tę sprawę nie mieszają. Znają regułę.
- Jaką?
- Odpłacić pięknym za nadobne. Gdybyśmy sami zdecydowali się na taki wypad,
potraktowaliby nas odpowiednio. Nie trzeba by było ich o to prosić. Równie dobrze
moglibyśmy odkręcić rurę od pieca we własnym mieszkaniu, włączyć Free Vee i czekać.
- Ktoś cię kiedyś zabije - rzekł Richards. - Ktoś uwezmie się na ciebie i skończysz
gdzieś w piwnicy z wyprutymi bebechami.
Oczy Bradleya błysnęły nieznacznie.
- Nadchodzą złe czasy, tak mi się przynajmniej wydaje. Złe czasy dla skurwysynów z
żołądkami wypchanymi smażoną wołowiną. Widzę krew na Księżycu. Broń, krew i
płomienie. Nadchodzi ich koniec.
- Ludzie mieli taką wizję od dwóch tysięcy lat.
Rozległ się brzęczyk oznaczający, że pięć minut minęło. Richards sięgnął ręką w
stronę klamki.
- Dziękuję - powiedział. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć... Jak...
- Idz już - rzekł Bradley.
Silna, brązowa dłoń zacisnęła się na skraju szaty. - A kiedy cię dostaną, zabierz ze
sobą choćby kilku z nich...
Richards otworzył bagażnik, by wyjąć z niego czarną torbę. Bradley bez słowa podał
mu laskę.
Samochód łagodnie włączył się w ruch uliczny. Richards stał przez chwilę na
zakręcie, patrząc, jak wóz się oddala. Tylne światła błysnęły raz jeszcze na rogu, po czym
samochód skręcił, zmierzając w stronę parkingu, gdzie Bradley miał go zostawić i przesiąść
się do drugiego - tego, którym wróci do Bostonu.
Richards poczuł wyrazną ulgę. Uznał, że zaczął darzyć Bradleya sympatią. Pewno
cieszy się, że w końcu się mnie pozbył - pomyślał. Udał, że nie zauważył pierwszego stopnia
schodów przy wejściu do Winthrop Hotel i skorzystał z pomocy odzwiernego.
MINUS 056. ODLICZANIE TRWA
Minęły dwa dni. Richards dobrze odgrywał swoją rolę. Grał można by rzec, jakby od
tego zależało jego życie. Kolacje zamawiał do pokoju. Wstawał o siódmej, czytał Biblię w
holu, po czym udawał się na spotkanie . Pracownicy hotelu traktowali go z pogardliwą
serdecznością, tak jak zazwyczaj odnosili się do na wpół niewidomych, nieporadnych księży.
W dniach, gdy prawo zalegalizowało morderstwo, w Egipcie i Ameryce Południowej zanosiło
się na wojnę, a w Nevadzie królowało bezprawie. Papież był mamroczącym
dziewięćdziesięciosześcioletnim starcem, a jego edykty dotyczące bieżących wydarzeń
podawano zazwyczaj w żartobliwej formie na zakończenie wieczornych wiadomości.
Richards odbywał swoje spotkania w pomieszczeniach wynajętej biblioteki, gdzie
przy zamkniętych drzwiach czytał artykuły o skażeniach. Po 2002 roku było na ten temat
mało informacji, a to, co znajdował, kłóciło się zazwyczaj z tym, o czym czytał wcześniej.
Rząd jak zwykle posługiwał się starą, wyjątkowo skuteczną metodą dwójmyślenia.
O dwunastej w południe, potykając się i przepraszając popychanych niechcąco ludzi
udawał się na lunch do restauracji na rogu, niedaleko hotelu. Popołudnia spędzał w pokoju;
jadł kolację, oglądając UCIEKINIERA. Nagrał już cztery taśmy i wysłał je rano w drodze do
biblioteki. Z Bostonu do miejsca swego przeznaczenia dotarły najwyrazniej bez większych
przeszkód. Producenci programu przyjęli taktykę zagłuszania jego przekazu na temat skażeń,
choć ci, którzy potrafili czytać z ust zapewne odebrali jego przesłanie. Tłum zagłuszał jego
głos burzą okrzyków, wulgaryzmów i wymyślań. Pewnego popołudnia Richards doszedł do
wniosku, że w ciągu tych pięciu dni, od chwili gdy rozpoczęła się jego ucieczka, coś się w
nim zmieniło. Spowodował to Bradley - Bradley i ta mała dziewczynka. Nie był już sobą,
samotnym mężczyzną walczącym o swoją rodzinę - walczył teraz o nich wszystkich,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]