[ Pobierz całość w formacie PDF ]
statku w bród.
Pokaż mi to twoje cudo rzekłam.
Zaczął rozwijać pakunek tak ostrożnie, jak ja odwijałam kiedyś jego samego nad szaroburą
Tamizą.
To pewnie znów jakiś owoc powiedziałam, spojrzawszy na ukryty kształt,
przypominający gada z kolczastym zielonym czubem, który mógłby zdobić łepetynę jakiegoś
diablika.
Jak to: znów owoc? Jordan wyglądał na zmieszanego.
Opowiedziałam mu o naszej wyprawie, kiedy to po raz pierwszy oglądaliśmy banana,
i o tym, jak mną wstrząsnął kształt i kolor tego kuriozum.
Od tamtego dnia powiedziałam nie ma takiego owocu ani jarzyny, która mogłaby mnie
zadziwić.
Pamiętam ten dzień powiedział.
Potem zerwał się i zaczął zbierać porozrzucane manatki.
Wynajmiemy w mieście konie.
A jaki koń mnie uniesie?
Po krótkim sporze uzgodniliśmy, że musimy się szarpnąć na powóz. Ja mam zwyczaj
chodzić wszędzie pieszo, ale uznałam w końcu, że matce powracającego bohatera nie godzi się
przybywać do Londynu w dwa dni po synu, kuśtykającej z tobołkiem na grzbiecie.
Czy twój naszyjnik to też coś cennego? zapytałam, udając, że niewiele mnie to właściwie
obchodzi.
Spojrzał na mnie przenikliwie i przerwał swoją krzątaninę.
Dała mi go kobieta, która nie istnieje. Ma na imię Fortunata.
Znałam kiedyś włoskiego pirata o tym imieniu zauważyłam.
Jordan zapatrzył się na morze.
To właśnie o takim dniu mówiła, opowiadając mi o Artemidzie i o tym, dlaczego
zdecydowała się jej służyć.
Opowiedz mi o tym rzekłam. Dopiero świta.
OPOWIEZ FORTUNATY
Bogini Artemida wybłagała u swego ojca, Zeusa, łuk ze strzałami, krótką tunikę i własną
wyspę, gdzie nikt nie mógł się wtrącać w jej sprawy. Nie chciała wychodzić za mąż, nie chciała
mieć dzieci. Chciała polować. Polowanie było dla niej wszystkim.
O świcie spakowała swój dobytek, udała się na wyspę i rozpoczęła nowe życie w lasach. Jej
sława rozeszła się szybko po świecie i próbowały się do niej przyłączyć inne kobiety, ale
Artemidzie nie zależało na towarzystwie. Chciała być sama. W swej samotności odkryła coś
bardzo osobliwego. Zawsze zazdrościła mężczyznom swobody, z jaką poruszali się po świecie,
a potem wracali w glorii do pokornie czekających żon. Uświadamiała sobie wyraznie istnienie
podziału na bohaterów i strażniczki domowego ogniska, podziału, który umożliwiał normalną
egzystencję. Nie odrzucała tego porządku, liczyła tylko na uzyskanie dla siebie swobód
i przywilejów drugiej strony. Zastanawiała się, jak by to było, gdyby opłynęła niczym bohater
cały świat i siedem mórz. Czy doświadczyłaby czegoś nowego, czy byłoby to wciąż to samo, tyle
że w innym przebraniu?
Alchemicy mawiają: Tertium non datur trzeciej możliwości nie ma. Oznacza to, że
przemiana jednego elementu w drugi, bezużytecznych odpadów w złoto najwyższej próby, jest
procesem niemożliwym do udokumentowania. Procesem absolutnie tajemniczym. Nikt nie wie
naprawdę, co wpływa na tę przemianę. Tak samo jest ze świadomością, która uwalnia się ze
swego więzienia i mknie ku rozległym przestrzeniom, choć nie widać żadnego ruchu. Możemy
tylko przeczuwać, co się dzieje.
Pewnego dnia, gdy Artemida zgubiła trop ściganego zwierzęcia, postanowiła rozniecić
ognisko i nieco odpocząć. Nie dawały jej jednak spokoju czające się w mroku nocy cienie
i zwidy. Widziała przy ognisku samą siebie jako dziecko, kobietę, łowczynię i królową. Kiedy
schwyciła dziecko, zniknęła jej z oczu kobieta, a gdy sięgnęła po łuk, pierzchła królowa. Jakież
ma znaczenie, że przemierzy cały świat i dopadnie każdego żywego stworzenia na ziemi, jeśli
wymykają się jej własne poszczególne wcielenia? W końcu, kiedy już nikt nie pozostanie, będzie
musiała stanąć twarzą w twarz ze sobą.
I wtedy pojawił się Orion.
Przyszedł do obozowiska Artemidy, przegonił jej psy. Ryczał przy tym jak kiepski aktor,
miał zalepione plastrem prawe oko, lewe ramię w łubkach. Ona była w tym czasie daleko, poszła
bowiem po wodę. Kiedy wróciła, zastała potężnego, uszarganego osiłka, który zjadał
upolowanego przez nią kozła. Na surowo. Kiedy skończył, czknął głośno i nie otarłszy nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]