[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nieszczęście chciało, że książę nudził się mocno w Soriano, wiosce przeznaczonej mu za
miejsce wygnania, a odległej niespełna o dwie mile od siedziby jego żony; dzięki temu Diana
mogła uzyskać cały szereg audiencji, zgoła bez świadomości księżnej. Diana była kobietą
bardzo niepospolitą; namiętność uczyniła ją wymowną. Podała księciu mnóstwo szczegółów;
zemsta stała się jedyną jej rozkoszą. Powtarzała mu, że prawie co dzień Capecce wślizguje
się do pokoju księżnej o jedenastej wieczór, a opuszcza go aż o drugiej lub trzeciej rano.
Wszystko to przyjmował zrazu książę tak obojętnie, że nie chciał sobie zadać trudu zrobienia
dwóch mil o północy, aby przybyć do Gallese i wejść znienacka do sypialni żony.
Ale pewnego wieczora, kiedy się znalazł w Gallese już po zachodzie słońca, ale jeszcze za
dnia, Diana wpadła z rozwianym włosem do pokoju, gdzie był książę. Wszyscy się oddalili, a
ona powiedziała mu, że Marceli Capecce wszedł do sypialni księżnej. Książę, widocznie zle
usposobiony w tej chwili, wziął sztylet i pobiegł do pokoju żony: wszedł ukrytymi
drzwiczkami. Zastał Marcelego Capecce. Na jego widok kochankowie zbledli; ale nie było
nic nagannego w pozycji, w jakiej się znajdowali. Księżna leżała w łóżku, zajęta
zapisywaniem jakiegoś drobnego wydatku; pokojówka była w komnacie, Marceli stał o trzy
kroki od łóżka.
Książę, wściekły, chwycił Marcelego za gardło, zawlókł go do sąsiedniego pokoju i kazał
mu rzucić na ziemię puginał i sztylet, którymi był zbrojny. Po czym zawołał straż, która
odprowadziła go natychmiast do więzienia w Soriano.
Księżnę zostawiono w pałacu, ale pod ścisłą strażą.
Książę nie był okrutny; zdaje się, że miał ochotę ukryć tę haniebną sprawę, aby nie
posuwać się do ostatecznych kroków, jakich honor żądałby od niego. Chciał wmówić światu,
że Marcelego uwięziono dla zupełnie innej przyczyny; biorąc pozór z kilku ogromnych
ropuch, które Marceli kupił bardzo drogo przed paru miesiącami, rozgłosił, że młodzieniec
próbował go otruć. Ale prawdziwa zbrodnia była zbyt dobrze znana i kardynał, jego brat,
kazał go spytać, kiedy zamierza obmyć w krwi winnych zniewagę, jaką ważono się uczynić
ich rodzinie.
Książę przybrał sobie hrabiego d'Aliffe, brata żony, oraz Antoniego Torrando, przyjaciela
domu. Wszyscy trzej, utworzywszy rodzaj trybunału, złożyli sąd nad Marcelim Capecce,
oskarżonym o cudzołóstwo z księżną.
Niestałość rzeczy ludzkich zechciała, że papież Pius IV, następca Pawła IV, należał do
partii hiszpańskiej. Nie mógł niczego odmówić królowi Filipowi II, który zażądał odeń
śmierci kardynała i księcia Palliano. Obu braci oskarżono przed trybunałem, a kroniki
procesu, który im wytoczono, podają nam szczegóły śmierci Marcelego Capecce.
Jeden z licznych przesłuchanych świadków, zeznaje w tych słowach:
Byliśmy w Soriano; książę, mój pan, miał długą rozmowę z hrabią d'Aliffe. Wieczorem,
bardzo pózno, zeszli do lamusa, gdzie książę kazał przygotować sznury, aby wziąć winnego
na śledztwo. Byli tam obecni książę, hrabia d'Aliffe, pan Antoni Torrando i ja.
Pierwszym wezwanym świadkiem był kapitan Kamil Griffone, serdeczny przyjaciel i
powiernik Capeccego. Książę spytał go tak:
Powiedz prawdę, przyjacielu. Co wiesz o tym, co Marceli robił w komnacie księżnej?
Nic nie wiem; od trzech tygodni poróżniłem się z Marcelim.
24
Gdy się wzdragał powiedzieć więcej, książę zawołał paru ludzi. Podesta miasta Soriano
związał kapitana sznurem. Zbiry podciągnęły sznur, unosząc w ten sposób winnego na cztery
palce od ziemi. Skoro tak kapitana potrzymano dobry kawadrans, rzekł:
Spuście mnie, powiem, co wiem. Kiedy go postawiono na ziemi, straż oddaliła się, a my
zostaliśmy z nim sami.
Prawda, iż kilka razy towarzyszyłem Marcelemu, aż do progu księżnej rzekł kapitan
ale nie wiem nic, ponieważ czekałem nań w sąsiednim dziedzińcu może do pierwszej z rana.
Natychmiast przywołano z powrotem zbirów, którzy na rozkaz księcia podciągnęli go na
nowo, tak że nogi nie dotykały ziemi. Niebawem kapitan wykrzyknął:
Spuście mnie, powiem prawdę. Prawdą jest ciągnął że od kilku miesięcy
spostrzegałem, iż Marceli ma stosunki z księżną, i chciałem uwiadomić o tym Waszą
Dostojność lub don Leonarda. Księżna posyłała co rano dowiadywać się o Marcelego; dawała
mu drobne podarki, między innymi konfitury bardzo starannie przyrządzone i bardzo drogie;
widziałem u Marcelego złote łańcuszki ślicznej roboty, które widocznie miał od księżnej.
Po tym zeznaniu odesłano kapitana do więzienia. Sprowadzono odzwiernego księżnej,
który powiedział, że nic nie wie; wzięto go na sznur i uniesiono w powietrze. Po pół godzinie
rzekł:
Spuście mnie, powiem, co wiem. Znalazłszy się na ziemi, oświadczył, że nic nie wie;
podniesiono go na nowo. Po pół godzinie spuszczono go; wyjaśnił, iż od niedawna dopiero
przydany jest do osobistych usług księżnej. Ponieważ było możliwe, że ten człowiek nic nie
wie, odesłano go do więzienia. Wszystko to zajęło wiele czasu, ile że za każdym razem
oddalano zbirów. Chciano, aby straż myślała, że chodzi o usiłowane otrucie trucizną z
ropuchy.
Była już pózna noc, kiedy książę kazał wprowadzić Marcelego. Skoro straż wyszła i drzwi
zamknięto na klucz, książę rzekł:
Coś miał do roboty spytał w pokoju księżnej, żeś tam zostawał do pierwszej, drugiej,
a niekiedy czwartej rano?
Marceli zaprzeczył wszystkiemu; zawołano zbirów i zawieszono go; sznur wykręcił mu
ramię; nie mogąc znieść bólu, prosił, aby go spuszczono. Posadzono go na krześle; zaczął się
wikłać w zeznaniach i sam nie wiedział, co mówi. Zawołano zbirów, którzy go podciągnęli
na nowo; po długim czasie poprosił, aby go spuszczono.
To prawda rzekł że wchodziłem do pokoju księżnej o tak póznej godzinie; ale to
dlatego, że się kochałem z Dianą Brancaccio, damą dworu Jej Dostojności, której obiecałem
małżeństwo i która przyzwoliła mi wszystko z wyjątkiem rzeczy przeciwnych czci.
Odprowadzono Marcelego do więzienia; postawiono mu do oczu kapitana i Dianę, która
zaprzeczyła wszystkiemu.
Następnie odprowadzono Marcelego do sali; kiedyśmy byli blisko drzwi, Marceli rzekł:
Wasza Dostojność, książę pamięta, że przyrzekł mnie darować życiem, jeśli powiem całą
prawdę. Nie trzeba mnie brać na sznur, powiem wszystko.
Za czym zbliżył się do księcia i ledwie słyszalnym głosem wyznał, jako prawdą jest, że go
księżna obdarzała swoimi względami. Na te słowa książę rzucił się na Marcelego i ugryzł go
w policzek; po czym wydobył sztylet i ujrzałem, że chce ugodzić winnego. Rzekłem
wówczas, że byłoby dobrze, aby Marceli napisał własną ręką to, co wyznał, i że to pismo
posłużyłoby za usprawiedliwienie Jego Dostojności. Weszliśmy do sali, gdzie znajdował się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]