[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poprzednia noc chwyciła ją za kark. Chevette nie mogła uwierzyć, że to zro-
biła, że była taka głupia. Futerał, który wyciągnęła z kieszeni temu patafianowi,
tkwił w kurtce Skinnera, na żelaznym wieszaku w kształcie głowy słonia. W środ-
ku nie było nic prócz pary okularów przeciwsłonecznych, wyglądających na dro-
gie, ale tak ciemnych, że zeszłej nocy nic nie zdołała przez nie dostrzec. Platfusy
z ochrony zeskanowali jej odznakę, kiedy wchodziła; według nich wcale nie opu-
ściła hotelu. Ich komputer w końcu zacznie jej szukać. Gdyby pytali w Allied,
powie im, że zapomniała się odmeldować po doręczeniu przesyłki i zjechała na
dół służbową windą. Nie była na żadnym przyjęciu, a kto ją tam widział? Ten du-
55
pek. Być może zorientował się, że to ona buchnęła mu bryle. Może to poczuł albo
przypomniał sobie wszystko, kiedy wytrzezwiał.
Skinner zawołał, że jest kawa, ale skończyły się jajka. Chevette zsunęła się
z krawędzi i ześlizgnęła do środka, chwytając za najwyższy szczebelek drabinki.
Jeśli je chcesz, musisz je przynieść rzekł Skinner, spoglądając znad
Colemana.
Starczy mi kawa.
Naciągnęła parę czarnych bawełnianych legginsów i włożyła sportowe buty,
nie fatygując się wiązaniem sznurowadeł. Podniosła klapę w podłodze i przeszła
przez nią, wciąż martwiąc się tym dupkiem, jego okularami, swoją pracą. W dół
po dziesięciu stalowych schodkach z boku starego dzwigu. Kosz czekał na nią
tam, gdzie go zostawiła, wracając. Rower przypięty był do dzwigara, obok pa-
ry szpanerskich głośników Radio Shack. Weszła do sięgającego jej po pas kosza
z żółtego plastiku i nacisnęła przycisk. Silnik zaskowyczał i wielkozęby kołowrót
na samym dole zaczął opuszczać ją po stromiznie. Skinner nazywał ten kosz swo-
ją kolejką linową. Jednak nie on ją zbudował. Została skonstruowana specjalnie
dla niego przez pewnego czarnoskórego gościa nazwiskiem Fontaine, kiedy Skin-
ner zaczął mieć kłopoty z wchodzeniem. Fontaine mieszkał po stronie Oakland,
z kilkoma kobietami i chmarą dzieci. Konserwował większość urządzeń elektrycz-
nych na moście. Co jakiś czas pojawiał się w swoim długim tweedowym płaszczu,
z torbami na narzędzia w obu rękach, aby sprawdzić i nasmarować windę. Che-
vette miała jego numer, pod który powinna zadzwonić, gdyby winda kiedyś się
zepsuła, ale to jeszcze się nie zdarzyło. Kosz zadygotał, opadając na dno. Wygra-
moliła się na drewniany podest i poszła wzdłuż ściany z mlecznego plastiku, za
którym były widoczne halogenowe cienie roślin i bulgotała hydroponika. Skręci-
ła za róg, a potem zeszła po schodach w gwar i poranną krzątaninę mostu. Nigel
podszedł do niej z jednym ze swych wózków, nowiutkim. Realizował dostawę.
Vette. Z szerokim głupawym uśmiechem. Tak ją nazywał.
Widziałeś kobietę od jajek?
Po stronie miasta odparł, co zawsze oznaczało San Francisco, nato-
miast na Oakland zawsze mówiono Land . Dobry, nie? Z dumą konstruk-
tora wskazał na swój wózek. Chevette zobaczyła ramę z prasowanego aluminium,
tajwańskie piasty i koła wzmocnione grubymi, nowymi szprychami. Nigel na-
prawiał sprzęt innym posłańcom z Allied, tym, którzy nadal jezdzili na metalu.
Nie spodobało mu się, kiedy Chevette zdecydowała się na papierową ramę. Teraz
z uznaniem przesunęła kciukiem po gładkiej rurze.
Dobry.
Ta japońszczyzna już rozlaminowała się pod tobą?
Wcale nie.
Zrobi to. Naciśniesz za mocno, pęknie jak szkło.
Wtedy do ciebie przyjdę.
56
Nigel z politowaniem potrząsnął głową. Wyblakły drewniany spławik, zwisa-
jący mu z lewego ucha, zadrgał i zawirował.
Wtedy będzie za pózno.
Popchnął swój wózek w kierunku Oakland.
Chevette znalazła kobietę od jajek i kupiła trzy, charakterystycznie owinięte
szerokimi zdzbłami suchej trawy. Czary. Wyglądały tak ładnie, że żal było ruszać,
bo potem nie udawało się ich ponownie zawinąć ani dojść do tego, jak to zrobiono.
Kobieta wzięła od niej piątaka i wrzuciła go do małego woreczka zawieszonego
na chudej jaszczurczej szyi. Nie miała ani jednego zęba, a jej twarz była gniazdem
zmarszczek zbiegających się przy wilgotnej szczelinie ust.
Skinner siedział przy stole, kiedy wróciła. Raczej była to półka niż stół. Pił
kawę z pogiętej stalowej zakrętki termosu. Na pierwszy rzut oka nie zauważało
się, jaki jest stary; był tylko potężny ręce, ramiona, wszystkie kości miał po
prostu ogromne. Siwe włosy nad czołem nie ukrywały kolekcji zbieranych przez
całe życie blizn, szram i plamek przypominających tatuaże, w miejscach gdzie do
ran dostał się brud.
Odwinęła jajka, niszcząc czar handlarki, po czym włożyła je do plastikowej
miski. Skinner podniósł się z trzeszczącego krzesła, krzywiąc się z bólu, gdy opie-
rał ciężar ciała na chorej nodze. Podała mu miseczkę, a on odwrócił się do Cole-
mana. Robił jajecznicę bez tłuszczu, tylko na odrobinie wody. Mówił, że nauczył
się tego od pewnego kucharza okrętowego. Jajecznica wychodziła niezle, ale trud-
no było potem domyć patelnię, co należało do Chevette. Kiedy wbijał jajka, po-
deszła do wiszącej na wieszaku kurtki i wyjęła futerał.
Nie miała pojęcia, z czego jest zrobiony, co oznaczało, że jest drogi. Jakiś
ciemnoszary materiał, jak wkład w ołówku, cienki jak skorupka jednego z tych
jajek, ale pewnie można by przejechać po nim ciężarówką. Tak jak po jej rowerze.
Poprzedniej nocy doszła do tego, jak się go otwiera; palec wskazujący tu, kciuk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]