[ Pobierz całość w formacie PDF ]
deklaracjom Alberta Sordiego, który mówił o tym, jak przyjemnie się żyło w czasach
faszyzmu. Sądzę, iż Sordi miał na myśli to, że kiedy się starzejemy, wydarzenia z dzie-
ciństwa zabarwiają się tkliwością; sam z nostalgią wspominam noce spędzone w schro-
nie. Było zimno, chciało się spać, padały bomby, a my, chłopcy, urządzaliśmy wyprawy
odkrywcze do mrocznych zakątków podziemi. I pamiętam sobotnie poranki, kiedy ty-
kałem na chybcika kawę z mlekiem, bo mama zbyt długo doprowadzała do porządku
skomplikowany mundurek Synów Wilczycy, z metalowym M , które nigdy nie było na
właściwym miejscu.
Sordiemu można co najwyżej zarzucić to, że zabrał głos ex cathedra, zamiast w re-
stauracji, odkrywając na nowo lemoniadę z bąbelkami ktoś jednak nie powstrzymał
się od insynuacji, że chodziło mu o pozyskanie sobie liczniejszej publiczności krytyku-
jących demokrację qualunquistów. Ale nieostrożne wypowiedzi aktora znanego z obo-
jętności na sprawy polityczne nie powinny prowadzić do powstania casusu politycz-
nego. Być może jednak Sordi o pewnej sprawie zapomniał i dobrze byłoby powiedzieć
o niej młodzieży, która ma dosyć mgliste pojęcie o tych odległych czasach.
W szkole podstawowej ja i pewien blondynek byliśmy klasowymi bogaczami, to
znaczy należeliśmy do tej samej warstwy społecznej co nauczyciel; ja z tego powodu,
że mój ojciec był urzędnikiem i paradował w krawacie, a matka w kapeluszu (nie była
więc kobietą , lecz panią ); blondynek ponieważ jego ojciec miał sklep. Wszyscy
inni należeli do warstw niższych (rozmawiali w domu dialektem, robili więc dużo błę-
dów w pisaniu), a najbiedniejszy był niejaki Bruno. Doskonale pamiętam jego imię,
gdyż wtedy zwracano się do siebie po imieniu, ale znamienne jest to, że zapamiętałem
również nazwisko. Był tak biedny, że chodził w podartym czarnym fartuchu, nie miał
białego kołnierzyka, a jeśli nawet miał, to brudny i poprzecierany, i nie nosił błękitnej
27
kokardy. Strzyżono go na zero (jedyny ślad troski rodziców, którzy najwyrazniej bali
się wszy), a trzeba wiedzieć, że dzieci bogate, kiedy były ostrzyżone na zero (a robiono
tak czasem latem, żeby wzmocnić włosy), miały głowy szare, równomiernie owłosione,
podczas gdy dzieci biedne wystawiały na widok białawe cętki, być może pozostałość po
zaniedbanych strupach albo skutek korzystania z usług taniego golibrody.
Nauczyciel był w sumie zacnym człekiem, ponieważ jednak brał udział w marszu na
Rzym, poczuwał się do obowiązku wychowywania nas po męsku i walił uczniów z całej
siły po twarzy. Naturalnie nigdy nie spotkało to mnie ani blondynka, ale Bruno padał
jego ofiarą częściej niż inni, a już szczególnie, kiedy przychodził do szkoły w dziurawym
fartuchu. Bruno wiecznie stał w kącie. Ja nigdy. A prawdę mówiąc, raz, bo ktoś z tylnej
ławki dokuczał mi, więc pewnie cisnąłem w niego papierową kulą, i to w najbardziej
nieodpowiednim momencie, gdyż nauczyciel wpadł we wściekłość i posłał mnie do
kąta. Ta nieoczekiwana hańba była dla mnie jak grom z jasnego nieba; zalałem się łzami
i po dwóch minutach nauczyciel kazał mi wracać do ławki, robiąc gest, jakby chciał
mnie na pociechę i przepraszając pogłaskać po głowie. Solidarność klasowa.
Pewnego razu Bruno przyszedł do szkoły po dniu nieobecności bez usprawiedli-
wienia; nauczyciel rzucił się na niego, wymierzając raz za razem policzki. Bruno zaczął
płakać i powiedział, że umarł jego ojciec. Nauczyciel wzruszył się i zarządził zbiórkę
wśród uczniów. Następnego dnia ktoś przyniósł trochę pieniędzy, ktoś inny stare ubra-
nie, i Bruno przeżywał swoją chwilę solidarności. Być może w reakcji na całe to upoko-
rzenie podczas marszu przez dziedziniec zaczął iść na czworakach i wszyscy pomyśleli,
że ktoś, komu umarł tatuś, nie powinien zachowywać się tak brzydko. Nauczyciel zwró-
cił mu uwagę, mówiąc, że jest pozbawiony uczucia najbardziej elementarnej wdzięczno-
ści. Naprawdę należał do niższego gatunku. Czytelnik może pomyśleć, że piszę oto pa-
rodię Serca Amicisa, ale przysięgam: to wierne wspomnienie moich przeżyć.
Podczas sobotniej zbiórki, w momencie składania przysięgi, kiedy wszyscy mieli wy-
krzyknąć: przysięgam! (lo giuro), Bruno, który stał obok mnie, mogłem go więc do-
skonale słyszeć, krzyknął: Arturo! To był jego bunt. Oto mój pierwszy nauczyciel an-
tyfaszyzmu. Dziękuję, Bruno!
1992
ILE DRZEW WYRZUCAM CO ROKU DO KOSZA
Konferencja w Rio zakończyła się w sposób nie budzący nadmiernego entuzjazmu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]