[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To był człowiek o nazwisku Higgins.
- Leopold Higgins! - wykrzyknął St. Ives. - Ichtiolog! Ależ oczywiście!
- St. Ives zawsze wydawał się znać przynajmniej pół prawdy, co w sumie daje
niezły wynik, gdy te połówki zsumować.
- Tak, to on. Człowiek Oxfordu. Akademik-odszczepieniec. To
niebezpieczny rodzaj ludzi, mam na myśli akademików, którzy schodzą na złą
drogę. Higgins jest także chemikiem. Powrócił z Dalekiego Wschodu z
dziwacznymi poglądami na temat karpia. Utrzymywał, że jeśli się takiego
karpia zamrozi, to można go z powrotem odmrozić po kilku miesiącach, czy
nawet latach - żywego. O ile pamiętam, chodziło o wydzielinę pewnych
gruczołów, która odsysała wodę z komórek, dzięki czemu nie pękały po
zamarznięciu. Tak więc albo był geniuszem kriogeniki, albo po prostu był
stuknięty; wybór pozostawiam wam. Ten człowiek nie był w stanie normalnie
myśleć. Zdaje mi się, że to z powodu opium. Twierdził, że to wszystko ukazało
mu się we śnie.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 73
Wróćmy jeszcze do tej historii z gruczołami karpia. Teoria Higginsa
opierała się na założeniu, że wydzieliny tych gruczołów były sekretem
długowieczności tych ryb. Jeszcze nie minął rok od jego powrotu z Chin, kiedy
zniknął. Dwa dni wcześniej widziałem go jeszcze w klubie, w Londynie. Był
pełen niepohamowanego entuzjazmu; pytał o różnych starców, o zdrowie
ludzi, o których nigdy wcześniej nie słyszałem i powtarzał, że jest już o krok
od kolosalnego odkrycia. I wkrótce zniknął - wyszedł z klubu i tyle go
widziano.
- Aż do dzisiaj - zauważył St. Ives.
- Na to wygląda.
- Oto spełniają się nasze najgorsze obawy. - St. Ives zwrócił się do mnie
i do Hasbro, po czym ukłonił się sekretarzowi i wyraził mu swą wdzięczność.
Wreszcie wyszedł na korytarz. Razem z Hasbro podążyliśmy za nim i wszyscy
trzej udaliśmy się wprost na stację kolejową.
Tę noc spędziliśmy na promie do Ostendy. Nie mogłem zasnąć;
rozmyślałem o Landed Catch , który poszedł na dno jak cegła, nieco na
południe od miejsca, w którym teraz się znajdowaliśmy. Gotów byłem na
jedno kiwnięcie palcem wskoczyć do szalupy i wiosłować stąd co sił. Następny
dzień zastał nas w pociągu do Amsterdamu; potem pojechaliśmy dalej, do
Niemiec i Danii, by w końcu przez Skagerrak dotrzeć do Norwegii. To była
koszmarna podróż - cały ten pośpiech i brak snu. Właściwie jedynym jasnym
punktem było to, że nikt przez całą drogę nie próbował mnie zabić,
przynajmniej przez ten czas, kiedy nie wychylałem nosa z pociągu.
St. Ives był jakiś nieswój. Rok temu pokonał tę samą zabójczą trasę i
zostawił Narbonda na dnie lodowatego jeziora w pobliżu Mt. Hjarstaad -
wulkanu górującego nad Morzem Norweskim. I oto wszystko wskazuje na to,
że doktor ma się całkiem dobrze i znów coś knuje. Trudno było w to uwierzyć,
dopóki Parsons nie wspomniał o postępie w dziedzinie kriogeniki. Dwie rzeczy
trapiły St. Ivesa, aż marniał w oczach z dnia na dzień. Jedna - że po raz kolejny
zawiódł. Przechytrzenie Narbonda i zepchnięcie Ziemi z toru kolidującego ze
straszliwą kometą było jego największym życiowym osiągnięciem. Do tej
pory. Teraz wyglądało to raczej na porażkę, w każdym razie on tak uważał.
Białe stało się czarne. Od miesięcy zadawał sobie wciąż to samo pytanie. Czy
przyczynił się do śmierci doktora, czy próbował temu zapobiec? Właściwie
sprowadzało się to do dylematu: czy rzeczywiście próbował go uratować, czy
raczej starał się sobie wmówić, że próbował? Tej ostatniej wersji najbardziej
nie znosił; to przecież najprostsza droga do obłędu. Nagle wszystkie te
rozważania straciły sens. Wszystko wskazywało na to, że Narbondo żyje i pała
jeszcze większą żądzą mordu, niż kiedykolwiek przedtem. Okazało się, że St.
Ivesowi zabrakło wtedy konsekwencji. Narbondo musi wylądować na
szubienicy.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 74
Najgorsza była świadomość, że nie było innego sposobu, aby
dowiedzieć się tego, co było nam potrzebne. St. Ives nie znał nikogo na
norweskim pustkowiu. Nie miał do kogo wysłać listu z pytaniem, czy
przypadkiem nie wyłowiono z jeziora zamrożonego garbusa, którego potem
przywrócono do życia; musiał sam to sprawdzić. Myślę, że jednak się
zastanawiał, czy nie powinien był raczej wysłać do Norwegii Hasbro lub mnie,
a samemu czekać na wiadomość w Sterne Bay.
W drodze na północ dotarliśmy do Trondheim i tam otrzymaliśmy
wiadomość, że zatonęły kolejne dwa statki, bardzo blisko miejsca, gdzie
zatonął pierwszy. Oba miały żelazne kadłuby i poszły na dno błyskawicznie,
dokładnie w ten sam sposób. Załoga zdążyła opuścić pierwszy z nich, ale na
drugim zginęło dziesięciu marynarzy. To Godall przysłał nam ten telegram. On
także skłonił szefa rządu do działania. St. Ives był wściekły na siebie, że sam
nie zrobił nic, by zapobiec tragedii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]